- Miał obrażenia czaszkowo-mózgowe. Mogły powstać w mechanizmie biernym - mówi Magdalena Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Oznacza to, że do śmierci mężczyzny nie musieli się przyczynić ludzie, choć na razie nie można tego wykluczyć. Wystarczyło, że Piotr M. przewrócił się i uderzył głową o chodnik. A wiadomo, że był tak pijany, iż nie mógł utrzymać się na nogach.
Patrol policji znalazł go w minioną środę na ul. Poznańskiej w peryferyjnej części miasteczka. Leżał na trawniku przy jezdni i był półprzytomny. Wystarczyło pociągnąć nosem, aby stwierdzić, że jest pijany. Franciszek S., dowódca patrolu z trzyletnim stażem w policji, powinien był wezwać do gościa karetkę albo zapakować go do radiowozu i odwieźć do izby wytrzeźwień w Poznaniu. - Tymczasem razem ze swoją podwładną wywieźli go do lasu i tam porzucili - relacjonuje Andrzej Borowiak z wielkopolskiej policji. Dlaczego to zrobili? Kończyli służbę i prawdopodobnie spieszyli się do domu.
Skutki były tragiczne, bo Piotr M. zmarł. Przyczyną był krwotok wewnątrzczaszkowy. Słowem, policjanci porzucili człowieka, który potrzebował pomocy. Gdy to wyszło na jaw, zostali z miejsca usunięci ze służby, usłyszeli też zarzuty narażenia mężczyzny na utratę życia lub zdrowia. Grozi za to do 12 lat więzienia.
MROK