- Taki spokojny, zrównoważony, wszyscy mieli o nim dobre zdanie - mówią sąsiedzi Dariusza P. z bloku, w którym zamieszkał po tragedii. Ale wygląda na to, że to tylko pozory, bo ten spokojny wdowiec próbował wyprowadzić w pole śledczych.
Niedługo po pożarze, policji udało się ustalić, że dom spłonął, bo podłożono w nim ogień. I to aż w sześciu miejscach! Sprawa zrobiła się podejrzana, bo nie znaleziono żadnych śladów włamania. Wniosek był prosty - musiał to zrobić ktoś z domowników. Tragedię przeżyli tylko Dariusz P. i jego 18-letni syn i to ich pod lupę wzięli śledczy.
Dariusz P. najpierw utrzymywał, że pożar wybuchł przez zwarcie. Kiedy okazało się, że nie ma na to dowodów, szybko uczepił się innej wersji. Zaczął tłumaczyć, że dostawał smsy, w których ktoś groził mu pożarem. Ale nie udało mu się przekonać policji - jak podaje TVN 24, okazało się, że smsmy wysyłał sam do siebie, z innego telefonu.
Mężczyzna w środę został aresztowany. Usłyszał już zarzut zabójstwa pięciu osób. W sprawie ma zostać jeszcze przesłuchana Renata P., kobieta z którą Dariusz P. niedawno się zaręczył. Śledczy nie wykluczają, że właśnie romans mógł pchnąć mężczyznę do podpalenia żony i dzieci.