15 lat temu w kwalifikacyjnym meczu mistrzostw świata w Łodzi, nasza reprezentacja pokonała San Marino 1:0, po golu Jana Furtoka (46 l.).
Jeden z najlepszych polskich napastników bramkę zdobył ręką. Obecny prezes GKS-u Katowice wspomina tamto spotkanie i przestrzega podopiecznych Leo Beenhakkera, by przed dzisiejszym meczem, nie byli zbyt pewni siebie.
To była obrona Częstochowy
- Pamiętam doskonale tamten mecz - śmieje się były piłkarz GKS-u Katowice, Hamburgeru SV, Eintrachtu Frankfurt. - Przed spotkaniem wszyscy zastanawiali się, ile strzelimy im bramek. Miało być spokojne pięć, sześć do zera. To miało duży wpływ na naszą grę. Wyszliśmy zbyt pewni siebie, mało skoncentrowani. Tymczasem rywal zagrał całą drużyną na swojej połowie - robiąc tzw. "obronę Częstochowy". Nie potrafiliśmy się przez to przebić. Na szczęście w 70. minucie Romek Kosecki pociągnął akcję do linii końcowej, dograł na krótki słupek i jakoś udało mi się piłkę wepchnąć do siatki. Chciałem uderzyć to głową, ale nie dało rady, więc wepchałem ją lewą ręką.
To są amatorzy
Jan Furtok nie miał wyrzutów sumienia, bo przecież najważniejsze były punkty w walce o awans do mistrzostw świata w USA. Niestety, nie udało się polecieć za Ocean. Teraz ma nadzieję, że podopieczni Leo Beenhakkera będą mieli więcej szczęścia.
- Po pierwsze naszą drużynę stać na wysokie zwycięstwo. Przecież nic się zmieniło. Tak jak wtedy, tak i dziś w reprezentacji San Marino grają amatorzy - nauczyciele, piekarze, aptekarze - mówi. - Do przerwy powinno być już 2:0, a później powinniśmy spokojnie "punktować" rywala. Mało kto pamięta, że w 1993 roku, miesiąc później, z tym samym San Marino wygraliśmy na ich terenie 3:0. Najbardziej żal mi tego, że w tamtych czasach nie potrafiliśmy wykorzystać potencjału, który drzemał w naszej reprezentacji. Postawienie Krzysztofa "Gucia" Warzychy w pomocy było... Szkoda nawet słów. Na pewno stać nas wtedy było na awans do mistrzostw.
Pójdą za ciosem
Ma nadzieję, że szansy na awans do mistrzostw świata, które w 2010 roku zostaną rozegrane w RPA, nie zaprzepaszczą podopieczni Leo Beenhakkera.
- Najważniejszy jest spokój - radzi. - Nie ma co robić niepotrzebnego zamieszania wokół kadry. Z San Marino nasi powinni wygrać i wygrają. I dalej powinni iść za ciosem.