W SLD coraz wyraźniej widać podziały, jednak podczas partyjnej imprezy niektóre z nich trochę się zatarły. Jak pisze "Wprost", w klubie "Maska" można było zobaczyć, jak szef Sojuszu Grzegorz Napieralski i niedawno jeden z kandydatów do opuszczenia partii Ryszard Kalisz obejmując się śpiewają -o ironio - "Bo do tanga trzeba dwoja...". Kalisz to podobno największy imprezowicz wśród posłów, więc jego łatwość w nawiązywaniu kontaktów nawet z politycznymi nieprzyjaciółmi nie dziwi.
Mniej chętni do wspólnej zabawy z przewodniczącym SLD byli szef klubu Wojciech Olejniczak i wicemarszałek Sejmu Jerzy Szmajdziński. Żaden z nich - relacjonuje tygodnik - nie zdobył się na pojednawczego bruderszafta z Napieralskim i już po dwóch godzinach opuścili lokal.
Powinni żałować, bo wiele ich ominęło. Nie wysłuchali ani recitalu piosenki biesiadnej w wykonaniu Ryszarda Kalisza (było nieśmiertelne "Hej, sokoły"), ani nie zobaczyli szalejącej na parkiecie Katarzyny Piekarskiej. Podobno do szóstej rano zdołała wyciągnąć do tańca wszystkich uczestników imprezy.