W praktyce nasz arsenał nie wystarcza do pokonania "prymitywa", jakim jest pierwotniak. Zarodziec malarii w krótkim czasie przełamuje wszystkie linie naszej obrony. Jego pierwsze starcie z komórkami żernymi wygląda raczej na spotkanie niż walkę. Zarodziec wnika do wnętrza komórek i przeczekuje w nich okres, w którym organizm mógłby rozpoznać wroga i wysłać przeciw niemu przeciwciała. Zarodźce mogą się przemieszczać, a przed atakiem chroni je pancerz. Osłona kryje wroga przed komórkami odpornościowymi rozpoznającymi rodzaj niebezpieczeństwa. Z punktu widzenia obrony, mimo inwazji wszystko jest w porządku. Tymczasem zarodźce jadą "czołgami" do wątroby, gdzie przesiadają się do krwinek.
Najperfidniejszym podstępem jest gwałtowne, masowe opuszczanie zdewastowanych komórek krwi przez rozmnożone pierwotniaki. Organizm człowieka dostaje wtedy silny sygnał o inwazji, choć nawet nie zanotował wtargnięcia! Walczy gorączkowo, a pierwotniaki nadal bawią się w chowanego.