Do pracy z Żyrardowa podróżuje zatłoczonym pociągiem i niczego się nie boi. Ale już na dworcu w stolicy odbierają go ochroniarze z Biura Ochrony Rządu. I choć Pawlak ma do siedziby swojego resortu niewiele ponad kilometr, podwożą go limuzyną.
Żyrardów. Kilka minut przed ósmą. Z jednego z bloków wychodzi wicepremier Pawlak. Ku naszemu zaskoczeniu maszeruje w stronę dworca PKP. W pobliżu na szefa resortu gospodarki nie czeka żadna limuzyna, ba, nawet nie ma służbowego auta. Zamyślony i skupiony Pawlak z torbą w dłoni szybkim krokiem wchodzi na peron. Po chwili wsiada do pociągu do Warszawy. Na peronie w Żyrardowie również nie ma oficerów BOR, nie ma też choćby jednego z jego najbliższych współpracowników z ministerstwa.
Niecałą godzinę później Pawlak jest już na Dworcu Warszawa Centralna. Ale tym razem sytuacja się zmienia. Pod dworcem pojawiają się oficerowie Biura Ochrony Rządu wraz z rządową limuzyną, która parkuje tuż przy wyjściu z hali. Niepewny siebie Pawlak szybko kieruje swoje kroki w stronę oficerów BOR. I znika za drzwiami auta. Dopiero w fotelu luksusowej limuzyny łapie oddech i czuje się bezpieczny. Tak dziwnie zachowującego się szefa ludowców dawno nie widzieliśmy. Czyżby praca w rządzie tak go stresowała?