Zaczęło się uroczo. Pan Ryszard wybrał się na przejażdżkę na swojej ulubionej klaczy Cnocie. Zabrał też jej córkę - Melisę. Jechali do pobliskiej stadniny, gdzie Melisa miała zostać po raz pierwszy w życiu zapłodniona przez rasowego ogiera. Tak się jednak nie stało. Nagle pan Ryszard usłyszał przeraźliwie dzikie rżenie, a potem ujrzał wielkiego konia pędzącego w jego stronę. Był to nierasowy ogier pracujący przy ścince drzew. Rżał, pokazywał zęby i wystawiał język.
- Gdy wpadł na drogę, stanął na tylnych nogach i zaatakował klacz, na której siedziałem - opowiada hodowca. Potężny ogier dopadł Cnoty, a potężnymi uderzeniami kopyt w plecy zwalił pana Ryszarda na ziemię. Przerażony mężczyzna chciał ratować swoje klacze i uciec z nimi do odległej o 600 metrów stajni. Jednak ogier nie dawał za wygraną i dalej dobierał się do klaczy. Wpadł za nimi nawet do stajni. Tam z pomocą pracowników udało się go okiełzać. Kiedy po wszystkim pan Ryszard trafił do szpitala, lekarze orzekli, że doznał 22 proc. ubytku na zdrowiu! - Tak skończyła się moja przygoda z końmi. Zdrowie nie pozwalało mi na dalszą hodowlę, więc je sprzedałem. Straciłem marzenie swojego życia - mówi załamany mężczyzna.
Sprawiedliwości doczekał się w sądzie, przed który pozwał Jana T., właściciela krnąbrnego ogiera. W piątek sąd przyznał mu 36 tysięcy złotych odszkodowania. A ogier gwałciciel zniknął. Mieszkańcy Kowar podejrzewają, że zdechł i został zakopany gdzieś w lesie. Jego właściciel nie chciał z nami rozmawiać. Zamiast "dzień dobry" rzucił tylko wiązkę wulgaryzmów.