"Super Express": - Skąd u ciebie zainteresowanie warszawską reprywatyzacją?
Jan Śpiewak: - Jestem socjologiem miasta, zajmowałem się Pragą-Północ, a teraz próbuję doktoryzować, badając Miasteczko Wilanów. Na reprywatyzację zwróciłem uwagę w momencie, kiedy gruchnęła wieść o zabudowie części placu Zamkowego, najbliżej kolumny Zygmunta, jak się da. I się okazało, że inwestor, Maciej Marcinkowski, ma na koncie kilka innych inwestycji opierających się na niejasnych transakcjach z miastem! W efekcie okazało się, że wcześniej nieznany całkowicie człowiek stara się meblować centrum miasta, które uważa się za europejską metropolię! A oprócz niego znalazło się jeszcze wielu innych cwaniaków.
ZOBACZ TEŻ: Reprywatyzacja w Warszawie. Paweł Kukiz mówi o programie CELA+
- Nie było innych ciekawych tematów w mieście, np. przekrętów przy budowie dróg czy mostów?
- Były, i innymi tematami też się zajmujemy, np. ostatnio zgłosiliśmy do prokuratury nieprawidłowości przy sprzedaży miejskich lokali komercyjnych na Ochocie. Kiedy trzy lata temu zajęliśmy się reprywatyzacją, nie spodziewaliśmy się, że to tak rozległy i wielowątkowy temat.
- I jak oceniacie to dziś, po trzech latach?
- Bezmiar patologii, jaki mamy przy reprywatyzacji, pokazuje, że prawdopodobnie korzysta z nich jedna, powiązana ze sobą grupa osób, która często jest bezwzględna. I wiemy też, że zamieszana jest w to zorganizowana przestępczość, czego przykładem jest morderstwo Joli Brzeskiej. Ale mają na koncie też fabrykowanie dokumentów, fikcyjne reaktywowanie przedwojennych spółek, podstawianie słupów jako spadkobierców czy wyłudzanie metodą "na kuratora". Ostatnio postawiono jednemu cwaniakowi zarzuty za próbę wyłudzenia kamienicy na Targowej 66.
- I poza tym nikt w sądach się nie zorientował?
- No właśnie, trzeba sobie powiedzieć jasno: ten cały proceder nie byłby możliwy, gdyby nie decyzje pracowników sądów. Decyzje o zwrotach, odszkodowaniach czy wpisach do ksiąg wieczystych. Za tymi decyzjami stoją realni ludzie, a często przewijają się te same nazwiska, w tych samych sądach.
- Udało się uregulować sprawę mienia zabużańskiego na terenach, które od wojny należą do innych państw. Dlaczego państwo nie było w stanie zająć się majątkiem, który miało pod nosem?
- To dobre pytanie. Najwidoczniej naszym elitom nie zależało na tym, by uregulować tę sprawę przez lata. A jakbyśmy poszukali głębiej, to znajdziemy wiele nazwisk z pierwszych stron gazet, jak choćby Andrzeja Jakubiaka, obecnego szefa Komisji Nadzoru Finansowego. On zajmuje się m.in. głośnymi sprawami frankowiczów.
- Wcześniejszego wiceprezydenta Warszawy.
- Tak, on wcześniej odpowiadał w warszawskim Ratuszu właśnie za sprawy reprywatyzacji! To pokazuje, w jak głębokim i chronicznym kryzysie jest polskie państwo, bo odpowiedzialność za zjawisko reprywatyzacji w Warszawie spada na całe polskie elity, na każdą ekipę rządzącą. A mówimy tylko o Warszawie, a są też przecież podobne sprawy w innych miastach! Są komisje majątkowe, które decydowały o zwrotach różnym kościołom i związkom wyznaniowym nieruchomości wartych miliardy. Są w końcu reaktywacje przedwojennych spółek, takich jak Giesche, której "reaktywowany" zarząd żądał w Katowicach zwrotu jednej trzeciej miasta.
- To w Katowicach. A po co komu takie spółki w Warszawie?
- Przecież już były używane do przejmowania ogromnych nieruchomości, choćby Wola Park został zbudowany na terenach, które dostał od miasta w latach 90. Ryszard Krauze, reaktywujący w tym celu spółkę Ogrody Ulrich. Ten numer starał się powtórzyć Michał Sołowow w sprawie działek na Saskiej Kępie, których przejęcie gruntu miało być konsekwencją reaktywacji spółki Nowa Saska Kępa.
- Nazwiska z pierwszych stron gazet.
- Jestem przekonany, że liczba osób na świeczniku, które są zamieszane w dziką reprywatyzację, jest ogromna i teraz będzie to wychodzić. Przykładem jest choćby rodzina Jakuba Rudnickiego. To urzędnik miejski, który stał za najbardziej skandalicznymi decyzjami zwrotowymi, m.in. tzw. działki mecenasa z placu Defilad czy oddania kamienicy na Kazimierzowskiej 34 samemu sobie. Jego matka jest znanym adwokatem, krewną generała Ciastonia, którego broniła w procesie o zabójstwo Jerzego Popiełuszki, a ojciec to były minister zdrowia w rządzie Marka Belki. Oni również obracają roszczeniami i uwłaszczają się na publicznym majątku.
- Jak wiemy, "mała ustawa reprywatyzacyjna" nie załatwia wszystkich spraw. Czemu nawet po 25 latach nie udało się wprowadzić kompleksowego rozwiązania, które raz na zawsze zakończy temat?
- Bo nie leżało to w interesie tej wąskiej grupy obywateli. Polskie państwo ponownie okazało się silne dla słabych i bezsilne wobec silnych. Jeśli udaje się doprowadzić do weta prezydenta Kwaśniewskiego, przez które ustawa reprywatyzacyjna z 1999 roku przepadła?!
- Lewicowy prezydent...
- Inny minister rządu Marka Belki Marek Sadowski wprowadził przepisy, dzięki którym możliwa jest reaktywacja spółek sprzed wojny, co kończy się wspomnianą już próbą przejęcia 32 hektarów działek na Saskiej Kępie! Przecież to państwo ma poważną wadę systemową. Jeżeli przy tak jawnych patologiach udało się korzystającym na nich ludziom uniknąć odpowiedzialności, to całe elity, które na to pozwoliły, są do wymiany. W samej Warszawie przez dziką reprywatyzację straciło dach nad głową kilkadziesiąt tysięcy lokatorów! A banda cwaniaków trzyma miasto w szachu, bo przez roszczenia nie można zrobić żadnej poważniejszej inwestycji miejskiej. A co by było, jeśli zmowa milczenia trwałaby dalej i ten układ działałby jeszcze przez lata w najlepsze?!
- Nie czujesz się współwinny za prezydenturę Hanny Gronkiewicz-Waltz?
- Nie, wcale. Pomagałem jej podczas kampanii samorządowej w 2006 roku... Ale po pierwsze miałem 19 lat i jakakolwiek kampania była dla mnie ciekawym doświadczeniem. A po drugie mój ojciec był posłem Platformy Obywatelskiej. Zarówno u niego, jak i u mnie szybko pojawiło się rozczarowanie polityką tej formacji i zarzuciłem jakiekolwiek konszachty z tą partią.
- Minęły 4 lata i byłeś już w sztabie innego kandydata, popieranego wtedy przez PiS Czesława Bieleckiego.
- Tak, nasze rodziny się przyjaźniły, ale nawet mimo tego uważałem Czesława Bieleckiego za najlepszego spośród ówczesnych kandydatów i praca akurat w jego sztabie była dla mnie najlepszym wyborem. Później już założyliśmy stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, a dwa lata temu wystartowaliśmy pod własnym szyldem. Udało się dostać do Rady Dzielnicy Śródmieście i robimy polityczną rewolucję.
- I co dalej? Będziesz kandydował na stanowisko prezydenta Warszawy?
- Raczej nie. Jestem za młody, choć wiele osób ostatnio pyta mnie o taką możliwość. Jednak polityka w Warszawie mocno przyspieszyła i mam nadzieję, że w porozumieniu z innymi ruchami miejskimi wystawimy jednego kandydata.
- Jak nie Jan Śpiewak, to kto?
- Na giełdzie nazwisk pojawiło się już kilku kandydatów. Choćby Jan Ołdakowski czy Robert Biedroń. Obaj mają na koncie sukcesy w polityce miejskiej, a ja mogę jeszcze poczekać.
- To jak nie prezydent Warszawy, to może burmistrz Śródmieścia?
- Tak, to stanowisko mnie jak najbardziej interesuje. Zrównoważony rozwój, prawo do miasta, w skrócie: więcej miejsca dla ludzi - to postulaty, które zwłaszcza w warszawskim Śródmieściu powinny znaleźć odbiorców.