Ten projekt tylko pogłębi konflikt
Przygotowywana przez PO ustawa, mająca położyć kres istniejącym sporom kompetencyjnym między prezydentem i premierem, moim zdaniem skomplikuje tylko sytuację. Być może jest ona próbą wyjścia z impasu, a prawdopodobnie również próbą odsunięcia prezydenta od partycypowania w niektórych wydarzeniach międzynarodowych. Niestety, wydaje mi się, że całe to przedsięwzięcie jest zupełnie bez sensu, gdyż prowadzi donikąd. Są pewne obszary władzy, których nie da się jednoznacznie uregulować, niezależnie od tego, jak wyraźnie zostałyby one zapisane. Rozumiem intencje pomysłodawców, ale mimo wszystko dziwię się naiwnej wierze, że problem zniknie dzięki jakiemukolwiek tego typu dokumentowi. Dlatego że w sporze między prezydentem i premierem chodzi głównie o emocje, namiętności i walkę polityczną. A temu nie mogą przeciwdziałać nawet najbardziej konkretne przepisy.
Mimo to nie odbierałbym politykom prawa do ustalania tego, kto w państwie powinien zajmować się kluczowymi kwestiami. Na pewno nie rozpatrywałbym tego w kontekście marnowania czasu i publicznych pieniędzy. Dość łatwo można na te zarzuty znaleźć kontrargumenty, np. ten, że właśnie dlatego pracuje się teraz nad takimi projektami, by w przyszłości można było się zająć rzeczywiście konkretnymi sprawami. Jednak kłopot polega na tym, że istnieje już szereg zapisów, które wydają się prawnikom jasne i czytelne. Do tej grupy należą niektóre zapisy konstytucji, m. in. te dotyczące polityki zagranicznej. A sytuacja, gdy z precyzyjnie formułowanych przepisów dwa ośrodki władzy wyciągają zupełnie inne wnioski, wygląda na drwienie z wyborców. Przecież ktoś kiedyś, również za nasze pieniądze, pracował nad tą konstytucją. Podsumowując, jestem głęboko przekonany, że nigdy nie znajdziemy takich precyzyjnych uregulowań, które w sytuacji konfliktowej nie stwarzałyby pola do dalszych nieporozumień.
Kamil Durczok
Szef "Faktów" TVN. Ma 40 lat.
Rząd Platformy znów prowokuje prezydenta
Projekt ustawy kompetencyjnej autorstwa Platformy Obywatelskiej uważam za kolejną próbę wywołania awantury politycznej. Przede wszystkim dlatego, że pod każ- dą ustawą prezydent musi złożyć swój podpis. A to oznacza, że przez najbliższe pół roku będzie dochodzić do potężnych awantur między prezydentem a parlamentem o ustawę kompetencyjną.
Poza tym w Polsce zakres praw i obowiązków poszczególnych ośrodków władzy ustala konstytucja i z tego powodu projekt ten już na wstępie jest z nią niezgodny. Tak więc ustawa PO, by miała szansę wejść w życie, musiałaby być rangi konstytucyjnej, w przeciwnym razie jest ona z góry nieważna. Nie wydaje mi się również, by Platformie udało się uzyskać większość w parlamencie potrzebną do zmiany ustawy zasadniczej.
Z tego co wiem, swego czasu istniał projekt ustawy, który regulował większość obecnych problemów kompetencyjnych i miał on poparcie zarówno rządu, jak i prezydenta. Dużym błędem rządu był fakt, iż zaprzestano prac nad tym uzgodnionym projektem. Dlatego uważam, że obecna propozycja jest tylko niepotrzebnym zadrażnianiem i tak już napiętej sytuacji. To nic innego, jak kolejna próba robienia na złość prezydentowi. Jestem przekonany, że gabinet Tuska celowo stale prowokuje głowę państwa. Przecież wielokrotnie już obserwowaliśmy postępowanie takich polityków jak Palikot, świadomie podgrzewających konflikt.
Niestety, gdy politycy nie rozmawiają ze sobą jak dorośli ludzie, tylko przejawiają skłonności szesnastoletnich chłopców, nie ma szans na położenie kresu złym relacjom między prezydentem i premierem.
Tomasz Sakiewicz
Publicysta, red. nacz. "Gazety Polskiej". Ma 41 lat