Nie jest tajemnicą, że Ewa Kopacz wzięła do rządu przyjaciółkę. - Poznałyśmy się w 2001 roku. Mieszkałyśmy w hotelu sejmowym. Często zamykałyśmy się w pokoju na babskie pogaduszki. Wiemy o sobie wszystko: o naszych dzieciach, rodzicach... Ale szczegółów tych naszych rozmów żadna z nas nie zdradzi - zauważa Teresa Piotrowska. I wyjawia, że to nowa premier namówiła ją na resortowe stanowisko.
Zobacz też: Stanisław Drozdowski: Co musi mieć Ewa Kopacz
Do jej gabinetu zaczęli pielgrzymować partyjni koledzy
W przyszłym roku chciała kończyć karierę polityczną. - Długo się zastanawiałam. Wiem, że ona będzie wymagała ode mnie więcej niż od innych właśnie dlatego, że jesteśmy przyjaciółkami. Ale już nieraz udowodniłam, że potrafię zarządzać i nie ulegam naciskom - dopowiada. I przypomina historię sprzed lat. Po wygranych przez AWS wyborach w 1998 roku została wojewodą bydgoskim. Do jej gabinetu zaczęli pielgrzymować partyjni koledzy z listą osób do zwolnienia i do zatrudnienia. - Wtedy wystawiłam mój fotel przed gabinet i zapytałam, kto chce na nim usiąść. Zapadła cisza. Powiedziałam, że to ja sama będę podejmowała wszystkie decyzje - stwierdza.
Następnie kierowała Urzędem Zamówień Publicznych, a od 2001 roku jest posłem. Zapewnia, że poradzi sobie także z nowymi obowiązkami związanymi z kierowaniem Ministerstwem Spraw Wewnętrznych. - No boję się. Poradzę sobie - deklaruje. Od czego zacznie? - Wyjaśnię, kto stał za aferą podsłuchową. Obiecuję - podsumowuje Piotrowska.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail