Sklep przy ul. Chorzowskiej w Gliwicach. Jest poniedziałek (15 kwietnia), zbliża się 17:30. Do środka wchodzi mężczyzna w wieku jeszcze młodzieżowym. Wchodzi to delikatnie powiedziane – wbiega za ladę, łapie 26-letnią sprzedawczynię za włosy, w ręce ma pistolet, albo coś co na pistolet wygląda. I żąda kasy. Dawaj, ty taka owaka! Do sklepu wchodzi klient, starszy mężczyzna. Napadnięta kobieta wzywa pomocy. Starszy pan spieszy z pomocą, ale bandzior wali go po twarzy. Klient nie zamierza odgrywać bohatera, gdy widzi w rękach napastnika pistolet i czuje jeszcze jego pięść na nosie. Ucieka na zewnątrz. Przechodząca obok sklepu kobieta domyśla się, że coś „nie jest tak” i dzwoni na policję.
– Napastnik, sterroryzowawszy ekspedientkę, kazał jej zamknąć drzwi do sklepu. Napadnięta wykonała polecenie i zamknęła drzwi, ale od zewnątrz! – relacjonuje podinsp. Marek Słomski, rzecznik gliwickiej policji. – Na miejscu szybko pojawiły się radiowozy. Policjanci musieli użyć siły wobec mężczyzny. Nie udało mu się pozbyć pistoletu. Schował, go, ale ekipa dochodzeniowo-śledcza go znalazła. Okazało się, że to był pistolet ASG, z pewnej odległości łudząco podobny do prawdziwego, ale strzelający nie ostrymi, ale plastikowymi kulkami. 36-letni gliwiczanin był znany policji, ale dotąd nie miał na swym koncie tak poważnych przestępstw. Dopuścił się rozboju, i mniej istotne jest, czy miał w rękach atrapę, czy prawdziwą broń. Za takie przestępstwo można dostać do 12 lat więzienia. Sąd jeszcze nie postanowił, czy zatrzymany trafi do aresztu.