To jeden z najbardziej tajemniczych wątków w zakrojonym na szeroką skalę śledztwie, jakie policja i prokuratura prowadzą w sprawie planowanego przez Brunona K. zamachu. Zamachu, w którym - gdyby szaleniec zrealizował swoje przerażające plany - mogła zginąć większość polskich parlamentarzystów oraz prezydent i premier.
Szukając śladów i kontaktów terrorysty, policjanci dotarli aż do Lednicy Dolnej, małej wsi pod Wieliczką. Spodziewali się tam znaleźć właśnie Julitę Kotas, teściową zamachowca. Liczyli, że wyjaśni im wiele wątpliwości, jakie pojawiły się w śledztwie. W jej miejscu zamieszkania nie zastali jednak żywej duszy.
Sąsiedzi opowiadali, że może kobieta wyjechała. Jedni mówili: "dorobić się do Anglii", drudzy: "ukrywa się, bo wstydzi się zięcia". Jednak policjantom nie udało jej się odnaleźć. Zrezygnowani oficjalnie uznali ją za zaginioną i opublikowali jej zdjęcie oraz opis.
Dlaczego skromna 65-latka jest tak ważna? Czy to możliwe, że wiedziała coś o terrorystycznej działalności Brunona K. i dlatego musiała zniknąć? Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, śledczy już od samego początku podejrzewali, że niedoszły zamachowiec miał coś wspólnego z tajemniczym zniknięciem pani Julity. Czy Brunon K. usłyszy w tej sprawie zarzuty? Prokuratura jest w tej sprawie wyjątkowo małomówna. - Konsekwentnie odmawiam komentowania związku Brunona K. z zaginięciem jego teściowej - powiedział nam prokurator Piotr Kosmaty z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Niedoszły terrorysta przebywa w areszcie. W ubiegłym tygodniu krakowski sąd kolejny raz przedłużył mu areszt.