Lech B. jeszcze kilka tygodni temu był w więzieniu, gdzie trafił za kradzieże. Gdy wyszedł, postanowił niezwłocznie zemścić się na mężczyźnie, który przyprawił mu rogi. Wrócił do rodzinnego Lipna (woj. kujawsko-pomorskie). Najpierw pił ze znajomymi, aż wreszcie od jednego z nich dowiedział się, gdzie mieszka kochaś jego kobiety. Wtedy wziął nóż i poszedł go zabić.
Przeczytać koniecznie: Wisła: Chcieli dać 100 tysięcy zł za skatowanie wspólnika... policjantom
Wpadł pod wskazany adres jak opętany i rzucił się na pierwszego mężczyznę, jakiego zobaczył. Ciął nożem bez opamiętania. Jeden z ciosów uderzył ofiarę w serce. Wtedy dostrzegł, że się pomylił. Pod jego nogami zamiast kochanka leżał nieznany mu Krzysztof R. (+42 l.). Morderca zdębiał, ale po chwili wbiegł na pierwsze piętro, gdzie odnalazł właściwego mężczyznę. Mariusz L. cudem uniknął ciosów nożem. Wyrwał się zabójcy i zamknął go w pokoju. Po chwili przyjechała policja.
- Mogłem zginąć. Bogu dziękuję, że żyję. To był jakiś szaleniec. On wpadł do domu i zaczął wymachiwać nożem. Nie wiedziałem, o co mu chodziło - mówi, trzęsąc się Mariusz L. - Wiem tylko tyle, że niedawno wyszedł z kryminału - dodaje.
- Zatrzymanemu postawiliśmy zarzut zabójstwa i usiłowanie zabójstwa. Za to grozi nawet dożywocie. Zatrzymany jako motyw swojego postępowania podał nieporozumienia i to, że zostawiła go konkubina. Do tego miał się przyczynić jeden z zaatakowanych mężczyzn. Nie był nim jednak ten, który zginął od ciosów nożem - mówi prokurator Bogdan Wesołowski (53 l.), szef prokuratury w Lipnie.
Patrz też: Warszawa: Bestie skatowały mnie w łóżku