Eksperci przestrzegają, że realne obniżenie dziury budżetowej i długu publicznego będzie wymagało podniesienia podatków i składek. Niewykluczone, że znikną też niektóre ulgi. Tego nam premier nie powiedział. Na razie...
Donald Tusk przekonywał natomiast, że nie będzie zabierał ludziom ani pieniędzy, ani marzeń. Chce za to ustabilizować finanse państwa, a także dokonać skoku cywilizacyjnego w nauce i edukacji. Jak wynika z planu, w 2020 roku wychowaniem przedszkolnym ma być objętych 90 proc. dzieci.
Lepiej zarabiać mają nauczyciele, będzie więcej pieniędzy na stypendia dla studentów, a każdy ma mieć dostęp do Internetu. Premier chce również przyspieszyć prywatyzację i przymusić najbogatszych rolników do płacenia ZUS. I na tym kończą się dobre wiadomości.
Patrz też: Tusk nie kandyduje - eksperci komentują
Z rządowego planu wynika, że zostanie zrównany wiek emerytalny kobiet i mężczyzn. Będziemy też dłużej pracować - prawdopodobnie do 67. roku życia. Nie ma szans na znaczące podwyżki rent i emerytur. Przeciwnie, te pierwsze będą niższe. Nowe grupy zawodowe zostaną objęte obowiązkiem stosowania kas fiskalnych, a odliczenie VAT przy kupnie auta z kratką będzie ograniczone do 60 proc. kwoty z faktury (nie więcej jednak niż 6 tys. zł).
Dodatkowo miałby obowiązywać całkowity zakaz odliczania podatku od paliwa do tych pojazdów. Mniejsze będą też wydatki z budżetu, bowiem rząd chce wprowadzić zasadę, że będą mogły one rosnąć tylko w tempie inflacji plus 1 proc. Te wszystkie zabiegi mają doprowadzić do zmniejszenia długu i deficytu.
Czytaj dalej: eksperci krytykują Tuska >>>
Jednak eksperci sceptycznie podchodzą do rządowych propozycji. - W mojej ocenie do naprawy finansów publicznych, ograniczenia deficytu i przygotowania Polski do wejścia do strefy euro potrzebne jest ok. 40-50 mld zł. Ja tu takich pieniędzy nie widzę - twierdzi prof. Stanisław Gomułka (70 l.). Jego zdaniem program jest ogólnikowy, brak w nim konkretnych terminów i wyliczeń.
Według prof. Jerzego Osiatyńskiego (69 l.) te wszystkie rozwiązania mogą przynieść wymierne oszczędności dopiero w perspektywie wielu lat. - Rząd tymczasem chce już teraz obniżać deficyt i dług publiczny. Co więc nas może czekać? Odpowiedź jest bardzo prosta. Jeśli dochód minus wydatki równa się deficyt, to przy ograniczonych możliwościach redukcji wydatków na bliską metę nie pozostanie nam nic innego, jak popatrzeć na stronę dochodową. Czyli poprawę ściągalności podatków, ewentualnie podniesienie stawek podatkowych oraz przywrócenie składki rentowej na poprzednim poziomie - wyjaśnia prof. Osiatyński. To zaś oznacza, że cały plan - niestety - znów opiera się na kieszeni zwykłego Kowalskiego.