To nic złego, że jestem cieciem u Niemca

2009-07-10 4:00

Paweł Graś (45 l.) próbuje się wyłgać z tajemniczych interesów z niemieckim biznesmenem Paulem Roglerem. I mimo ujawnienia przez "Super Express" afery, nie zamierza też podać się do dymisji. - Nie mam sobie nic do zarzucenia - przekonywał wczoraj rzecznik rządu. Przy okazji próbował całą sprawę sprowadzić do absurdu. Nie odpowiedział natomiast na kilka pytań, które w tej aferze są kluczowe.

- Nie jestem niemieckim szpiegiem - ironizował wczoraj Paweł Graś. Próbował nawet żartować z przydomków, które przypisała mu po naszych publikacjach opozycja ("cieć", "dozorca", "Anioł"). - Anioł to dobrze, powinno być właściwie Hausmajster, bo to wiadomo, że dom to dom Niemca - kręcił rzecznik rządu.

"SE" nigdy nie oskarżał Grasia o szpiegostwo. Ujawniliśmy za to, że minister polskiego rządu od 13 lat za darmo mieszka w zabytkowej willi należącej do niemieckiego przedsiębiorcy Roglera. W ten sposób Graś co miesiąc oszczędza około 5 tys. zł (tyle na rynku kosztuje wynajęcie nieruchomości). Przez 13 lat polityk Platformy osiągnął korzyść w wysokości kilkuset tysięcy złotych! Graś nie wpisał tego faktu do oświadczenia majątkowego. Nie napisał, że ktoś wynajmuje mu dom za darmo i płaci za niego rachunki! Dlaczego? Przecież ewidentnie złamał standardy polityczne, o które tak przecież walczy jego partia.

To jednak nie wszystko. Graś podpisał z niemieckim biznesmenem umowę o świadczeniu wzajemnym - mieszka w pałacu, a w zamian się nim opiekuje. Według ekspertów, rzecznik rządu powinien zapłacić od tego stosowny podatek. - Urząd skarbowy powinien policzyć, ile kosztowałoby wynajęcie i utrzymanie takiego domu jak ten, w którym mieszka rodzina ministra, i naliczyć od tego podatek za 13 lat wstecz - uważa prof. Antoni Kamiński, ekspert ds. korupcji.

Rzecznik rządu tymczasem utrzymuje, że od umowy o świadczeniu wzajemnym... podatków się nie płaci. - To bzdura - dowodził wczoraj Marek Wikiński z SLD. Zaapelował, by premier jak najszybciej zobowiązał Generalnego Inspektora Kontroli Skarbowej do przeprowadzenia kontroli umów zawartych między Grasiem a niemiecką firmą.

Graś nie odpowiedział wczoraj również, dlaczego ociągał się i dopiero trzy miesiące po objęciu funkcji rzecznika złożył w KRS informację o rezygnacji z zasiadania w zarządzie spółki Agemark. I dlaczego w ogóle nie zgłosił tego faktu do KRS-u, kiedy pełnił funkcję koordynatora ds. służb specjalnych. Nie powiedział też, dlaczego po rozstaniu się ze spółką jej prezesem została... żona ministra, Dagmara. Graś zamiast mówić o konkretach, wolał atakować "SE" i krytykującą go opozycję. - Wataha rzuciła się, ale będzie musiała jeszcze trochę biec, żeby mnie dopaść - przekonywał. Pewności Grasiowi dodał wczoraj premier, który po raz pierwszy zabrał głos w sprawie afery i wziął swojego ministra w obronę.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki