"Super Express": - Co by się stało, gdybyśmy przegrali Bitwę Warszawską?
Paweł Wieczorkiewicz: - Przegranie Bitwy Warszawskiej oznaczałoby klęskę i rozpad państwowości polskiej - włączenie w skład obszaru bolszewickiej Rosji. I, w dalszej perspektywie, włączenie do dwóch planowanych sowieckich republik - białorusko-litewsko-polskiej i ukraińsko-polskiej. Czyli utratę niepodległości i kolejny rozbiór.
- Ile w Cudzie nad Wisłą było cudu, a ile merytorycznych, odpowiednio przeprowadzonych militarnych działań?
- Sam "cud" to pojęcie publicystyczne ukute przez Stanisława Strońskiego, ideowego przeciwnika marszałka Piłsudskiego, dla pomniejszenia zasług Naczelnego Wodza. Pojęcie Cud Wisły - bo początkowo mówiono o Cudzie Wisły, a nie Cudzie nad Wisłą - było kalką francuskiego Cudu Marny z 1914 roku. Pod Warszawą żadnego cudu oczywiście nie było. Było niezwykle precyzyjne dowodzenie i kalkulacja sił, którą Piłsudski mógł przeprowadzić m.in. dlatego, że polscy deszyfranci zdołali złamać kody sowieckie i Piłsudski miał znakomite, stuprocentowe rozeznanie w zamiarach dowództwa sowieckiego i w dyslokacji wojsk sowieckich. Innymi słowy, mógł ich bić, gdzie chciał i jak chciał.
- Kto był głównym architektem zwycięstwa? Padają dwa nazwiska...
- Zawsze można próbować podważać dokonania Naczelnego Wodza i wysuwać nazwisko jakiegoś technika - w tym wypadku generał Tadeusz Rozwadowski był właśnie takim technikiem. On był szefem sztabu generalnego, współuczestniczył w opracowaniu bitwy, ale przecież nie on ponosił za ten plan odpowiedzialność. Przed historią - no i w związku z tym również przed nami - odpowiada zawsze Naczelny Wódz. I on jest albo wodzem klęski, albo wodzem zwycięstwa. No więc każda próba pomniejszania udziału Piłsudskiego w tym zwycięstwie jest po prostu śmieszna.
- Patrząc na to zwycięstwo z perspektywy kilkunastu czy kilkudziesięciu następnych lat - czy było ono korzystne dla Polski? Może lepiej by było, gdyby doświadczenie komunizmu przydarzyło się całej Europie, a nie tylko wschodniej?
- Patrząc na na sympatie dla lewicy postkomunistycznej w krajach zachodnich, może przejść przez głowę taka myśl, że szkoda, że nie doświadczyli oni tych "dobrodziejstw", przez które myśmy przeszli. Ale myślę, że to pomysł po prostu straszny, jak z jakiegoś najbardziej czarnego scenariusza political fiction. No bo co by to oznaczało? Że najprawdopodobniej ten system trwałby do dziś, bo bardzo trudno byłoby go rozbić wewnętrznie. I byłby to system zarządzany nie z sowieckim bałaganiarstwem - które zostawiało miejsce na obchodzenie różnych praw, zarządzeń, paragrafów - ale z niemiecką dokładnością i pruskim drylem. To byłby system, który narzucono by nie na dziesiątki, lecz na na setki lat. Coś okropnego.
- Niektóre środowiska w Rosji na hasło "Katyń" odpowiadają: "A po wojnie polsko-bolszewickiej Polacy zamęczyli dziesiątki tysięcy czerwonoarmistów w obozach internowania". Ile w tym jest prawdy?
- Jest to brutalna rosyjska prowokacja. Haniebna, powiedziałbym, w perspektywach moralnych, bo jest to zrównywanie losu ofiar zbrodni ludobójstwa z losem nieszczęsnych jeńców wojennych, którzy doświadczali tego samego losu co polscy żołnierze, którzy byli niedożywieni, którzy w chłodzie, błocie, często w podartych mundurach musieli przechodzić tę kampanię.
- W Polsce można spotkać się z opinią, że zbrodnia katyńska była zemstą za klęskę Armii Czerwonej w 1920 roku...
- Nie zgadzam się z tym, to zupełnie inna kwestia. Tu chodziło o świadomą politykę wyniszczenia polskiej elity. A ten niefortunny pogląd wypacza intencje Stalina, które były, powiedziałbym, jeszcze gorsze. Bo zemsta jest uczuciem niskim, ale ludzkim, natomiast ludobójstwo na zimno jest uczuciem nieludzkim. Stalin zabijał z zimną krwią.
- Co dla bolszewików oznaczała klęska pod Warszawą?
- Myślę, że po pierwsze, rezygnację z rewolucji w Niemczech i z budowy Związku Sowieckich Republik Wszecheuropy i Wszechazji - bo przecież był taki projekt. Po drugie, spowodowało to koncentrację na budowie nowego systemu politycznego w ramach Związku Sowieckiego - czyli budowaniu go tylko w jednym kraju. I po trzecie - wewnętrzne spory o to, kto był tej klęsce winien - za to w 1937 roku zapłacił głową m.in. marszałek Tuchaczewski.
- Czy w dzisiejszej Polsce jest możliwa taka konsolidacja sił - ochotnicze wstępowanie w szeregi wojska - gdyby groziło nam podobne niebezpieczeństwo?
- Sowieci bardzo się tego bali jeszcze w 1980 roku - bali się polskiego powstania, zwrócenia się wszystkich Polaków przeciwko wojskom sowieckim. W stanie najwyższego zagrożenia mam nadzieję, że byłoby to możliwe.
- W 1920 roku sojusznikiem odradzającej się Polski była rodząca się niepodległa Ukraina. My wybiliśmy się na niepodległość i... zapomnieliśmy o sojuszniku. Wczoraj Ukraina świętowała Dzień Niepodległości. Jakie wspólne wyzwania stoją przed naszymi krajami dziś?
- Obecna sytuacja geopolityczna - ponieważ historia niestety się powtarza - zawiera elementy z roku 1920 i z roku 1945. Z jednej strony tendencja Zachodu do ugłaskiwania imperialnej, agresywnej Rosji. A z drugiej strony świadomość, że prawdziwa niepodległość Ukrainy i Polski jest możliwa tylko w konflikcie z imperializmem rosyjskim. Powinniśmy jak najbardziej zacieśniać stosunki z Ukrainą, bo jest to nasz najbardziej strategiczny sojusznik.
Prof. Paweł Wieczorkiewicz
Historyk, sowietolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i Akademii Humanistycznej w Pułtusku. Ma 60 lat