Był przyjacielem domu. Choć sam żonaty i mający dzieci, często odwiedzał Karinę (23 l.) i Ryszarda B. (26 l.), a nawet opiekował się ich dziećmi. Na czym polegała ta opieka, wyszło na jaw dopiero w minioną niedzielę, gdy aresztowany w przypływie szczerości opowiedział o wszystkim.
- Zeznał, że od półtora roku znęcał się nad Lenką, gdyż cierpienie i strach dziecka sprawiały mu przyjemność - relacjonuje inspektor Konrad Wolak z rzeszowskiej policji. Jak się znęcał? Podduszał, bił, a prawdopodobnie także przypalał papierosami, choć akurat do tego się nie przyznał, twierdząc, że gorący popiół spadał na dziecko przypadkiem.
Nie przyznał się także do zabójstwa półrocznego Maksa. Zapewniał śledczych, że w piątek wieczorem, kiedy został z dziećmi sam, niemowlę wypadło mu z rąk na podłogę, gdy je wyjął z łóżeczka. Ale w tę wersję ani prokuratorzy, ani sąd nie uwierzyli. Przeczą jej zresztą wyniki sekcji zwłok Maksa, która odbyła się w poniedziałek. Biegli stanowczo wykluczyli, aby dziecko zmarło w wyniku wypadku. Gdy nieprzytomne trafiło do szpitala, miało pękniętą czaszkę, wewnętrzny krwiak głowy i połamane żebra.
Podczas wczorajszej rozprawy aresztowej Grzegorz B. zmienił front - nie podtrzymał swoich zeznań i wnioskował o pozostanie na wolności do czasu procesu. Ale sąd tymczasowo go aresztował z uwagi na zagrożenie wysoką karą i obawę matactwa.
Zobacz: Śmierć półrocznego chłopca. Zarzut ZABÓJSTWA dla znajomego rodziców [WSTRZĄSAJĄCE FAKTY]
Przeczytaj też: Zwłoki noworodka znalezione w TOI TOIU. Matka prawdopodobnie urodziła nad zalewem
Polecamy: Policjanci, którzy pobili staruszkę WYLECIELI z pracy