Miłosz S. pochodzi z Poznania. Sam nie wynajmował budynku przy ul. Piłsudskiego 88 w Koszalinie, w którym wybuchł pożar. Formalnie, od lutego minionego roku robiła to jego babcia, jednak kobieta przesłuchana przez prokuratorów, powiedziała, że to wnuk zajmował się prowadzeniem escape roomu. - Był osobą, która przygotowywała wyposażenie pomieszczeń w tych różnego rodzaju pokojach zagadek. I nie zwrócił uwagi na to, że nie ma tam właściwego ogrzewania i że nie ma dróg ewakuacyjnych, które w razie niebezpieczeństwa pozwalałaby uczestnikom opuszczać pomieszczenie rozrywki – powiedział Ryszard Gąsiorowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
Polecany artykuł:
To Miłosz S. zatrudnił Radosława D. (25 l.), pracownika escape roomu, który został poparzony w pożarze. To on instruował go, jak przyjmować uczestników. Nikt nie był jednak przygotowany na to, że przez ulatniający się gaz z butli dojdzie do pożaru i ogień odetnie przerażonemu pracownikowi drogę do drzwi pokoju, w którym zamknięte zostały nastolatki.
Te ustalenia dały podstawy prokuraturze do postawienia Miłoszowi S. zarzutu umyślnego stworzenia niebezpieczeństwa wybuchu pożaru w escape roomie i nieumyślnego doprowadzenia do śmierci pięciu nastolatek. Czyn zagrożony jest karą do 8 lat pozbawienia wolności. Mężczyzna został zatrzymany, a w poniedziałek Sąd Rejonowy w Koszalinie aresztował go na trzy miesiące. Obrońcy Miłosza S. zapowiedzieli, że nie będą składać zażalenia na to postanowienie.
- Nasz klient nie daje sobie rady z tym, co się wydarzyło. Jest załamany. Gdyby mógł, oddałby swoje życie, w zamian za życie dziewczynek – mówili adwokaci.