16 lutego 2007 roku. To był najczarniejszy dzień w życiu Tomasza Hajty, wówczas obrońcy ŁKS. Dochodziła godzina 23. Piłkarz jechał wypożyczonym od sponsora chryslerem.
Na ulicy Rzgowskiej w Łodzi, w miejscu, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h, Hajto miał na liczniku 67 km/h. Gdy zauważył przechodzącą na przejściu dla pieszych 74-letnią staruszkę, było już za późno na wyhamowanie. Kobieta wpadła na maskę. Zginęła na miejscu.
Prokuratura ustaliła, że Hajto naruszył umyślnie zasady bezpieczeństwa, nie zachował szczególnej ostrożności i nie ustąpił pierwszeństwa pieszej. Biegli stwierdzili, że gdyby jechał z przepisową prędkością, do tragedii by nie doszło.
Przed łódzkim sądem "Gianni" zaproponował dobrowolne poddanie się karze. Przed procesem z prokuratorem ustalił jej wymiar - dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery lata. Sąd po krótkiej naradzie zgodził się na propozycję piłkarza.
Zawodnik nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Zaraz po ogłoszeniu wyroku wybiegł z sądu. Rozprawie przysłuchiwał się syn zabitej. Z Hajtą pogodził się zaraz po tragedii. Wyrok uznał za sprawiedliwy.