Wojciech Grabowik (?41 l.) z Dąbrowy Białostockiej (woj. podlaskie) pracował jako operator walca. W poniedziałek miał się stawić na budowie drogi w okolicach Olsztyna (woj. warmińsko-mazurskie). - Spakował się, zabrał kanapki. Miał jeszcze coś załatwić w mieście, a przed wyjazdem wrócić do domu po telefon i pieniądze. Ale nie wrócił - opowiada jego matka, Maria Grabowik (72 l.). Następnego dnia mężczyzna także nie dawał znaku życia. Pod wieczór do jego rodziców przyszedł sąsiad i powiedział, że w pobliżu stawu i ogrodów działkowych Kalno pod Dąbrową Białostocką natknął się na samochód Wojciecha. Auto było otwarte, miało uchyloną szybę, a w stacyjce tkwiły kluczyki. Rodzice mężczyzny zawiadomili policję. Rozpoczęto poszukiwania. Pies tropiący doprowadził przewodnika na jeden z pomostów nad stawem. Tam ślad się urwał. Wezwano nurków, którzy zwłoki 41-latka wyłowili kolejnego dnia.Śledczy nie wykluczają ani morderstwa, ani samobójstwa. - Nie wierzę, że Wojtek sam się zabił. On bardzo bał się wody i gdyby chciał ze sobą skończyć, wybrałby inny sposób - zapewnia jego matka. - A może głębina wezwała go do siebie? Ja także, gdy staję nad wodą, to czuję, jakby jakaś siła kazała mi do niej skoczyć. Może Wojtek miał to po mnie? - zastanawia się kobieta.
Zobacz: Ktoś grozi śmiercią posłance Nowoczesnej! "Jej czas się kończy"