Najpierw okazało się, że wyczekiwany przez całą już dwudziestoletnią wolność naszą inwestor i kupiec stoczni przeróżnych nie zapłacił za nie w terminie. Ma zapłacić podobno. A jeśli nie, to jak zapowiedział premier Tusk, topór dzierżąc w dłoni, poleci głowa ministra skarbu.
Rzucił się więc minister do odrabiania strat, program prywatyzacji sporządzając i znów niedobrze. Bo w tym programie jak wół stoi, że KGHM, gigant miedziowy, na licytację pójdzie. A to przecież matecznik potężnego niedźwiedzia rządowego (dawniej napisalibyśmy barona) wicepremiera Grzegorza Schetyny. To on przecież w wyścigu wyborczym obiecywał związkowcom z Lubina i okolic, że tak się nie stanie. Nie wiedział o tym Grad, czy zapomniał? Dziś nieważne. Bo NIE Schetyny niczym cięcie mieczem ucięło tę sprawę. Więc czy od topora, czy od miecza Grad głowę straci. I w walce o nasz budżet narodowy padnie. Samobójca?