Zrzucają misie ze stołów, podpalają maskotki, wydłubują im oczy i rozpuszczają w kwasie solnym - tak pracownicy laboratorium badania zabawek dbają o to, by w worku Świętego Mikołaja znalazły się same bezpieczne prezenty.
- Trafiają do nas zabawki, których jakość wzbudziła wątpliwości inspektorów Inspekcji Handlowej - opowiada "SE" Anna Kozak, dyrektorka laboratorium. W kilku salach wyposażonych w komputery i specjalistyczny sprzęt odbywają się pomiary głośności zabawek oraz siły, z jaką plastikowe pistolety strzelają pociskami. Są też wymyślne testy. - Sprawdzamy, jak szybko pluszak zajmie się ogniem, bo dziecko musi mieć czas, by odrzucić zabawkę, zanim ogień się rozprzestrzeni - tłumaczy Krzysztof Jedliczko (35 l.), główny specjalista laboratorium. Rozciągamy zabawki, by przekonać się, czy mają solidne szwy.
Jak tłumaczą wytyczne, badania mają być prowadzone pod kątem przewidywanych zachowań dzieci. Tylko czy komuś kiedyś udało się przewidzieć, co wymyślą żywi i pomysłowi Krzyś lub Agatka?
Krzysztof Jedliczko (35 l.), główny specjalista laboratorium: Zabawki muszą być bezpieczne
- Tym, co się stanie z dzieckiem po włożeniu do buzi zabawki, zajmują się chemicy. Części zabawek zanurzają w roztworze podobnym do tego, jaki znajduje się w żołądku. Dokładnie badają, co szkodliwego może dostać się do organizmu dziecka.