Słuchając, jak dzisiejsza lewica rozczula się nad ciężką pracą ubeków i esbeków, przypomniała mi się piosenka Jacka Kaczmarskiego z 1987 r. pt. "Opowieść pewnego emigranta", której bohater - przedwojenny komunista - powrócił do Polski razem z Armią Czerwoną jako politruk: "A potem mnie - lojalnego komunistę przekwalifikowali na manikiurzystę. Ja kocham Mozarta, Bóg - to dla mnie Bach, A tam, gdzie pracowałem - tylko krew i strach. Spałem dobrze - przez ścianę słysząc ludzkie krzyki A usnąć nie mogłem przy dźwiękach muzyki". I jeszcze wiersz Andrzeja Mandaliana "Towarzyszom z bezpieczeństwa": "(...) tyle nocy... nie dospanych, mętnych, poplątanych, od dymu ciasnych, ťwyprowadzićŤ rzekł konwojentom i zasnął Śpij, majorze, świt niedaleko, widzisz: księżyc zaciąga wartę; szósty rok już nie śpi Bezpieka, strzegąc ziemi panom wydartej".
Teraz przykład prawdziwy, z więzienia bezpieki na Rakowieckiej. Szyfrantka AK Maria Hattowska zapamiętała Adama Humera, wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP, który bił ją w krocze nahajką, zakończoną żelazną kulką: "W trakcie przesłuchania zadzwonił telefon, Humer podniósł słuchawkę i powiedział, że nie wróci do domu na kolację, bo jest bardzo zajęty. Po chwili znów przystąpił do bicia".
A więc rzeczywiście - lekko nie było. I teraz, po 20 latach od odzyskania niepodległości, pochylmy się nad życiem, zdrowiem i emeryturami towarzyszy z bezpieki, którzy całe życie oddali Polsce. Przecież sami tak twierdzą.
- Służyliśmy krajowi od rana do nocy, tylko z krótką przerwą na obiad - zeznawał niedawno Marian Krawczyński, główny śledczy bohaterskiego rotmistrza Witolda Pileckiego, zamordowanego w 1948 r. Z tych najgorszych, stalinowskich czasów żyje jeszcze kilku, w tym Eugeniusz Chimczak. To m.in. o nim pisał Kazimierz Moczarski, szef Biura Informacji i Propagandy ostatniej Komendy Głównej AK, wymieniając 49 metod fizycznych i psychicznych tortur, jakie wobec niego stosowano. Wymieńmy te "ciekawsze": bicie drewnianą linijką okutą metalem po całym ciele, wyrywanie włosów z krocza i z moszny, przypalanie rozżarzonym papierosem okolic ust i oczu, przypalanie płomieniem palców obu dłoni, siedzenie na kancie stołka, wskakiwanie butami na stopy. Po Janie Rodowiczu "Anodzie" tak skakali, że żołnierz Szarych Szeregów śledztwa nie przeżył. Powszechny był tzw. konwejer: kilku ubeków przesłuchiwało na zmianę - bo byli zmęczeni - przez kilka godzin, a nawet dni jednego więźnia.
Ktoś powie - to był straszny stalinizm, po 1956 r. było już normalnie. Oglądamy w telewizji dokument. Kilku mężczyzn i dwie kobiety opowiadają, że mieli ciekawą pracę, dużo swobody, możliwości działania. To pracownicy Departamentu IV MSW, spece od zwalczania Kościoła. Dalej esbecy bezceremonialnie stwierdzają, że nie szkodzili Kościołowi, a przeciwnie - działali dla jego dobra, porządkując szeregi. Poprawiali poziom życia współpracującym z nimi księżom. Nie ze wszystkimi było łatwo. Np. z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, kapelanem nowohuckiej Solidarności, ale on nie był nikim ważnym, a teraz lansuje się na bohatera. Na ekranie widzimy wstrząsające sceny znęcania się nad kapłanem.
Jak taki doświadczony funkcjonariusz Piotrowski mógł zrobić taką fuszerkę? - tak butni esbecy skwitowali zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki. Oni do dziś nie mają wątpliwości, jakichkolwiek wyrzutów. Mają natomiast wille, drogie auta i świadomość, że za swoje słowa, a - co gorsza - czyny nie poniosą żadnej odpowiedzialności. Pochylmy się nad ich losem. A może przynajmniej odbierzmy nienależne przywileje emerytalne.
Tadeusz Płużański
Szef Opinii "Super Expressu"