Pani Beata wciąż nie może otrząsnąć się po dramacie, który rozegrał się na jej oczach. W sierpniu wybrała się ze swoimi dziećmi nad rzekę Wartę. Towarzyszyła im pracownica miejskiego ośrodka pomocy społecznej, która pomagała rodzinie w codziennych obowiązkach. Było upalnie, więc pani Beata weszła z dziećmi do wody. Obok kąpały się inne osoby.
Patrz: Matka dzieci, które utonęły w Warcie: Moje aniołki miały piękne marzenia
Nagle w ułamku sekundy silny prąd rzeki porwał cztery jej pociechy. Kobieta rzuciła się im na ratunek, ale żywioł był silniejszy. Woda zabrała życie jej ukochanych dzieci.
Sprawą wypadku zajęli się śledczy z Wielunia. Po kilku miesiącach dochodzenia zdecydowali się postawić nieszczęśliwej mamie zarzuty nieumyślnego spowodowania śmierci Hani, Kasi, Mietka i Andrzeja.
- Kobieta wybrała do kąpieli niebezpieczne miejsce - informuje Józef Mizerski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Sieradzu, pod którą podlega prokuratura z Wielunia. - Dzieci były bez nadzoru na dzikim kąpielisku. Kobieta nie sprawdziła, jak głębokie jest tam koryto, a dodatkowo dzieci kąpały się w zakolu rzeki, gdzie nurt był najsilniejszy.
Przeczytaj: Dramat nad Wartą: Za minutę te dzieci utoną...
- Jestem zszokowana tymi zarzutami - mówi "Super Expressowi" Beata Blajsz. - Nikt przecież nie mógł przewidzieć tego, co się wydarzy. Przecież gdybym wiedziała, że tam może być niebezpiecznie, nie pozwoliłabym się kąpać moim dzieciom. Nie posłałabym ich na śmierć. Gdy tylko zorientowałam się, że zaczynają tonąć, robiłam wszystko, by je ratować. Nie dałam rady. Jestem tak zdruzgotana, że nawet nie byłam w stanie odpowiadać prokuratorowi na żadne pytania - dodaje roztrzęsiona.
Jeżeli prokuratorzy z Wielunia będą chcieli postawić na swoim, to pani Beacie może grozić nawet pięć lat więzienia. Jakby mało miała cierpień...