Tragedia pani Ireny: Mój mąż Edward umarł przed szpitalem, bo nie chcieli go wpuścić do środka!

2014-08-02 4:00

Jak tylko dopadły go duszności, od razu pomyślał o szpitalu. Czuł, że nie obejdzie się bez interwencji kardiologa, bo już wcześniej miał problemy z sercem. Do szpitala w Wołowie Edward Szelest (†60 l.) pojechał sam, żeby nie kłopotać rodziny. I już nie wrócił. - Umarł pod drzwiami szpitala, bo nie wpuścili go do środka - szlocha Irena Szelest (58 l.), wdowa.

Ze Smogorzewa Wielkiego (woj. dolnośląskie) do Wołowa jest 10 km. Może dlatego pani Irena uznała, że mąż poradzi sobie sam. Teraz nie może sobie tego darować. - Był środek nocy, Edek tłumaczył, żebym została, że aż tak źle się nie czuje. Boże, gdybym tylko mogła przewidzieć, co tam się stanie, nie puściłabym go samego - załamuje ręce kobieta. Była godzina 3.10, gdy Edward Szelest stanął przed drzwiami szpitala w Wołowie. Były zamknięte na cztery spusty. Czy dlatego, że placówka jest w remoncie? Chwilę później personel medyczny usłyszał, jak ktoś dobija się do środka. - Jestem pewna, że on walił w te drzwi, bo czuł, że umiera.

Zobacz też: Opole: rottweiler pogryzł 3 letnie dziecko! Chłopiec walczy o życie w szpitalu!

Mógł też coś krzyczeć, jak to człowiek u kresu sił - tłumaczy wdowa. - Był agresywny, wulgarny, kopał w drzwi, awanturował się - mówi Jolanta Klimkiewicz, prezes zarządu spółki, która zawiaduje placówką. Dlatego nikt mu nie otworzył. Z obawy o bezpieczeństwo pacjentów i personelu. Wezwano natomiast policję. Gdy przyjechała, Edward Szelest nie dawał znaków życia. Zmarł na chodniku z powodu niewydolności sercowo-naczyniowej. - Pojechał po pomoc, a wysłali go na tamten świat - płacze pani Irena. Okoliczności tragedii wyjaśnia prokuratura. Wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki