To była pierwsza studencka impreza Pawła. W maju zdał maturę, chciał budować piękne domy. Dlatego od października zaczął studiować budownictwo na Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym w Bydgoszczy.
- Miał tylko przez miesiąc mieszkać w akademiku. We wtorek był w domu, bo nie miał zajęć. Pojechał w środę. Na jego nieszczęście tego dnia była ta impreza. Już wiadomo, że nie miała prawa się odbyć. Gdyby ktoś zgłosił ją do urzędu miasta, Paweł by żył - mówi trzęsącym się głosem pani Ewa.
W nocy ze środy na czwartek świeżo upieczony student bawił się na dyskotece zorganizowanej na uczelni przez samorząd studencki. 1200 osób tłoczyło się w dwóch pomieszczeniach połączonych długim i wąskim korytarzem. I to właśnie w tym łączniku około pierwszej w nocy wybuchła panika. Dlaczego - wciąż nie wiadomo. Ale ludzie usiłujący w popłochu opuścić budynek zaczęli się tratować. Paweł, choć to typ sportowca - blisko dwa metry wzrostu i sto kilogramów wagi - nie zdołał ustać na nogach.
- Tak go podeptali, że miał zmiażdżoną całą klatkę piersiową. Żebra mu połamali. Tam na miejscu ktoś go reanimował. Ale Paweł nie oddychał. Od tego zrobił się potężny obrzęk mózgu - szlocha Ewa Garachow.
Modliła się, by jej syn miał więcej szczęścia od swojej koleżanki z wydziału Pauliny Tomasik (+24 l.), którą tłum stratował na śmierć. Ale chłopak przeżył ją tylko o dwie doby. W sumie do szpitali trafiło 16 osób. Jedna z nich wciąż przebywa na oddziale intensywnej terapii. Stan pozostałych jest dobry.
Zaraz po tragedii na uniwersytecie prokuratura wszczęła śledztwo. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że masowa, biletowana impreza powinna zostać zgłoszona do urzędu miasta. I nikt nie ma wątpliwości, że pozwolenia na nią organizatorzy by nie otrzymali.
Zobacz: Żałoba na bydgoskiej uczelni. NOWE FAKTY- DRUGA OFIARA
Polecamy: Zrozpaczona matka Pauliny: Stratowali na śmierć moją córeczkę
Najlepsze wideo: tv.se.pl