Korzeniowskiego nie było w mieszkaniu w chwili, gdy wybuchł pożar. Sportowiec przebywał wtedy w Zakopanem, gdzie wyjechał na zawody w skokach narciarskich. W mieszkaniu na Mokotowie w Warszawie w czasie wypadku byli jednak bliscy Korzeniowskiego: jego żona i mały synek. To właśnie chłopiec miał zauważyć dym, otworzył okno i zaczął wzywać pomocy. Wtedy wybuchł pożar, w którym poszkodowana została żona Korzeniowskiego. Jak relacjonuje fakt.pl, kobieta z obrażeniami dróg oddechowych trafiła do szpitala.
Zobacz: Dachowali na prostej drodze. Wracali ze studniówki?
O całej sytuacji chodziarz napisał na Facebooku: - Moi Drodzy, Niestety, życie pisze nam różne scenariusze i doświadcza nas czasami boleśnie. Tydzień temu wydarzył się wypadek - w moim mieszkaniu wybuchł pożar. Dzięki bohaterskiej postawie i determinacji mojej żony Magdy nie doszło do tragedii. Niestety, z nierównej walki z żywiołem nie udało się w wyjść bez szwanku. Dzisiaj najważniejsze dla mnie jest to, że nic już nie zagraża moim najbliższym a całą tę sytuację mogę uznać za opanowaną. Niniejszym chciałbym serdecznie podziękować wszystkim ludziom dobrej woli, a w szczególności Służbom niosącym pomoc: Policji, Straży Pożarnej i Pogotowiu Ratunkowemu, za pełną poświęcenia, profesjonalną i perfekcyjnie przeprowadzoną akcje ratunkową. Wasz profesjonalizm uratował nas wszystkich od najgorszego. Słowa podziękowania należą się także moim Sąsiadom i Przyjaciołom, którzy okazali wspaniałą pomoc w tych trudnych dla nas momentach. Przed nami trudny proces powrotu do szczęśliwej równowagi i normalności - napisał. Z informacji fakt.pl wynika, że pożar powstał przez zwarcie lampek choinkowych.