Do końca nie wiadomo, dlaczego doszło do tragedii. Niewykluczone jednak, że Andrzej K. sam przez przypadek zaprószył ogień. Płomienie w błyskawicznym tempie zajęły cały pokój. Jego współlokator zdołał jakoś wydostać się z piekła, ale Andrzej K. spłonął żywcem.
Jest jedyną ofiarą śmiertelną pożaru w Siedlcach. Strażacy opanowali żywioł, zanim rozprzestrzenił się po całym budynku. I chwała im za to, bo pensjonariusze domu "Nad Stawami" to ludzie starsi, niedołężni, wymagający pomocy innych osób. Gęsty dym zagrażał ich życiu, dlatego natychmiast przystąpiono do ewakuacji. Znaleźli schronienie w specjalnie postawionym namiocie.
Z domu wyprowadzono w sumie 102 osoby. Gdy lekarze zajmowali się pensjonariuszami, strażacy wietrzyli ich pokoje, by jak najszybciej mogli się do nich wprowadzić.
Andrzej K. był nieposłusznym pensjonariuszem. Wiele razy, jak mówił personel, naruszał regulamin domu opieki. Wcześniej stracił nogi w podobny sposób. W wyniku pożaru i poparzenia lekarze byli zmuszeni amputować mu dwie kończyny. - Ustalamy przyczyny pożaru i rodzaj substancji zapalającej - mówi rzecznik prasowy Państwowej Straży Pożarnej Adam Dziura.