- Możliwe, że skutki tego wypadku byłyby znacznie mniej tragiczne, gdyby bariera znajdowała się na swoim miejscu - uważa nadkomisarz Joanna Lazar (40 l.) z częstochowskiej policji.
Do dramatu doszło wczoraj około godziny 7.30 na drodze krajowej nr 1, w miejscowości Wrzosowa. Ewa G. (32 l.) jechała oplem w kierunku Częstochowy. Z tyłu wiozła 3-letniego synka Huberta i o rok starszą córeczkę Różę.
Dramat na łuku
- Na łuku drogi kobieta straciła panowanie nad samochodem - tłumaczy nadkomisarz Joanna Lazar.
Auto przejechało przez pas zieleni i metalową barierę energochłonną na drugą nitkę drogi. Tam w bok opla uderzył jadący od Częstochowy peugeot. Samochód wbił się dokładnie w miejsce, gdzie w foteliku siedziała mała Róża. Dziewczynka nie miała szans. Jej braciszek trafił na oddział intensywnej terapii Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Częstochowie.
- Chłopczyk jest w ciężkim stanie - mówi Magdalena Sikora, rzecznik szpitala. Lżej ranni są matka dzieci i 54-letni mężczyzna jadący peugeotem.
Niebezpieczne miejsce
Dramat rozegrał się dokładnie tam, gdzie w połowie grudnia rozbił się TIR. Ciężarówka zniszczyła na odcinku kilkudziesięciu metrów rozdzielające jezdnie bariery. - To bardzo niebezpieczne miejsce. Jest tu zakręt i wzniesienie - tłumaczy Joanna Lazar. -ĘPo tamtym wypadku monitowaliśmy zarządcę drogi, by jak najszybciej naprawił uszkodzone bariery - podkreśla.
Apele policjantów pozostały jednak bez odpowiedzi. Tymczasem, według relacji świadków, opel nie jechał szybko. I gdyby nie dziura wyrwana w barierach, nie znalazłby się po drugiej stronie trasy.
- Dokładnie zbadamy tę sprawę - zapewnia Andrzej Maciejewski, rzecznik Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Wrzosowa,