W poniedziałek przed północą wszyscy byli już w łóżkach. Marika (10 l.) i Michalinka (2 l.) spały w pokoju z tatą. Marcel, Maurycy (6 l.) i Maks w pomieszczeniu obok. Mama dzieci, Blanka M., była w tym czasie w pracy. Nagle ojca ze snu wybudził przeraźliwy krzyk synów. - Tato! Ratunku! Tato! - wołali. - W całym budynku było już wtedy duże zadymienie - mówi sierżant Ewelina Grabowa z policji w Szamotułach. Nie było czasu na panikowanie. Mężczyzna szybko zbudził córki. Wyprowadził je i wysłał do sąsiadów. Sam wrócił ratować chłopców. Niestety, stanął przed ścianą ognia, która odcięła mu drogę do ukochanych synów. Ojciec słyszał przeraźliwe, rozdzierające serce krzyki swoich maluchów, ale nic nie był w stanie już zrobić.
Temperatura była tak wysoka, że strażacy, którzy pojawili się na miejscu, najpierw musieli gasić pożar od zewnątrz. Dopiero później mogli wejść do środka. Sześcioletniemu Maurycemu na szczęście udało się uciec przez okno. Trafił do szpitala. Oparzenia obejmują blisko 40 proc. jego ciała, m.in. głowę, twarz i ręce. Został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Dwaj bracia - Marcel i Maks zginęli w płomieniach. Ich zwęglone ciała strażacy znaleźli w zgliszczach. Teraz płacze po nich cała wieś. - Wkrótce powstanie komitet pomocy, który zajmie się zbiórką darów i zorganizowaniem najpotrzebniejszych rzeczy dla poszkodowanej rodziny - mówi Roman Boguś.
Osoby, które chcą pomóc rodzinie pogorzelców, mogą kontaktować się z pracownikami Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Dusznikach, ul. Jana Pawła II 8, tel. 61 29 19 128.
ZOBACZ: Polski samolot Ryanair o krok od zderzenia z izraelskimi myśliwcami