Wyjechali razem z domu, ale szczęśliwi i zdrowi już do niego nie wrócili. Bartosz M. pokłócił się z matką w samochodzie kilkanaście kilometrów od domu, zadał jej kilkadziesiąt ciosów nożem a po zbrodni nieżywą i zakrwawioną wyrzucił z auta do rowu. - Oficer dyżurny konińskiej komendy otrzymał informację o znalezieniu ciała kobiety. Na miejsce w okolice miejscowości Ościsłowo natychmiast skierowani zostali policjanci. Szybko ustalili, że świadkowie widzieli w tym miejscu czarnego volkswagena. Znane były nawet numery rejestracyjne, a policjanci natychmiast rozpoczęli jego poszukiwania – mówi Marcin Jankowski z konińskiej policji. Do akcji ruszył nawet policyjny śmigłowiec. - Kilkanaście minut po 18:00 policyjny patrol zauważył na drodze poszukiwanego volkswagena. Policjanci zawrócili, aby go zatrzymać, a kierowca widząc ich zamiar zaczął uciekać. Policyjny pościg trwał przez kilkanaście minut i włączyły się do niego dwa kolejne radiowozy. Jeden z nich policjanci ustawili w poprzek drogi, aby zablokować przejazd uciekinierowi. Ten jednak próbował ominąć policyjną blokadę, ale stracił panowanie nad pojazdem, wjechał do rowu, po czym uderzył w drzewo. Natychmiast jednak wysiadł z samochodu i zaczął uciekać pieszo, jednak policjanci szybko dogonili go i obezwładnili – opisuje akcję mundurowy.
Zobacz: Masakra w Koninie! Naćpany 20-latek ZABIŁ własną matkę?
W środę, po przesłuchaniu, wszystko było już jasne. To on – Bartosz M. odpowiada za śmierć swojej matki. – Do wszystkiego się przyznał, złożył wyjaśnienia – mówi prokurator Babiak. Gdy zabierał matkę z domu był trzeźwy, wciąż nie wiadomo jednak, czy nie był pod wpływem dopalaczy. Śledczym przyznał, że wcześniej miał z nimi kontakt i wiele razy ich używał. Ciosy nożem zadawał na oślep. W szyję, klatkę piersiową. W sumie było ich... kilkadziesiąt. – Wciąż sprawdzamy, czy w czasie popełniania czynu było pod wpływem dopalaczy – mówi Babiak. Znajomi i sąsiedzi mówią, że to na pewno one wyprały mu mózg. – Często widywałem go jak ze spuszczoną głową siedział nieobecny przed domem – mówi jeden z mieszkańców wsi Bartosza M. Nie pracował, nie uczył się. – To na pewno na tym tle doszło do kłótni – snują przypuszczenia. Pani Zofia była bardzo pracowitą kobietą, często wyjeżdżała na zachód jako opiekunka osób starszych, jej mąż Wojciech też był bardzo zapracowany. Tylko Bartosz był odludkiem, który nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Prokuratura skierowała już wniosek do sądu o tymczasowy areszt. Bartosz M. za kratkami może zostać nawet do końca swoich dni.
Sprawdź też: Halo policja? Padłem po Mocarzu!