- Gdyby od razu wpuszczono mnie na budowę, być może ojciec by żył - Darek Kawa, syn zmarłego operatora, nie kryje łez. Przyjechał na teren budowy już wczoraj, kilka godzin po tym, jak Ryszard Kawa (?60 l.) nie wrócił po pracy do domu. - Z ojcem nie było kontaktu, prosiłem ochroniarzy, żeby wpuścili mnie na żuraw, ale nie zgodzili się - relacjonuje.
Sam doskonale zna rozkład placu, podobnie jak ojciec jest operatorem i na Avii pracował wcześniej. Na budowę udało mu się wejść dopiero dzisiaj rano. To on znalazł ojca. Jego ciało leżało na pomoście konstrukcji żurawia, 30 metrów nad ziemią. Mężczyzna prawdopodobnie zasłabł, schodząc z dźwigu, i upadł na pomost.
- Jak z żurawia spada mała nakrętka i uderza o konstrukcję, to słychać, a upadku człowieka nikt nie zauważył?! - dziwi się syn zmarłego. - Gdzie w tym czasie były te wszystkie kierowniki? Ojciec nie zszedł, nie podbił karty pracy i nikt tego nie zauważył! Firmy budowlane mają gdzieś przepisy BHP, nie mają żadnej kontroli nad ludźmi, a przecież pracuje tu ponad setka osób - nie kryje wściekłości.
Co było przyczyną śmierci operatora, wykaże sekcja. Wiadomo jednak, że Ryszard Kawa narzekał na serce, wybierał się do lekarza. Planował przejść na wcześniejszą emeryturę, ale jej nie doczekał. - Ojciec robił po 11 godzin, a powinien po osiem - opowiada syn. - Na budowach jest bajzel. Aby godnie zarobić, trzeba wykręcić przynajmniej 300 godzin w miesiącu. Nagminnie łamane są godziny pracy, nadganiają z robotą, najważniejsze są dla nich terminy. Jak nie zaostrzą przepisów na operatorce, to takich tragedii będzie więcej - przestrzega.
Co na to Budimex SA, właściciel budowy? - Jesteśmy wstrząśnięci, będziemy badać tę sprawę - zapowiada Krzysztof Kozioł, rzecznik firmy.