- "Szatan" zabił mi syna za nic - rozpacza Andrzej Bieńkowski (58 l.), ojciec zamordowanego. - Po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Ale czy to powód, by z zimną krwią mordować człowieka? - pyta.
Syn pana Andrzeja mieszkał w jednej z kamienic w samym centrum Łodzi. Malarz z zawodu, z zamiłowania złota rączka. Gdy trzeba było, sąsiadom cieknący kran naprawił, stolik zreperował, wywiercił otwór w ścianie. Lubiany i szanowany przez wszystkich w okolicy.
Zupełne przeciwieństwo Rafała H. Ten bezrobotny mężczyzna mieszkał z chorym ojcem. Obaj utrzymywali się z jego renty. Gdy listonosz przynosił wypłatę, Rafał H. zabierał część pieniędzy i szedł prosto do sklepu monopolowego. A gdy wypił, robił się niebezpieczny dla otoczenia. Dlatego mówili na niego "Szatan".
Pech chciał, że w dniu wypłaty renty pan Tomasz znalazł się na klatce schodowej kamienicy, w której mieszka Rafał H. "Szatan", gdy tylko usłyszał go na schodach, wybiegł z mieszkania jak oparzony i zaczął okładać mężczyznę pięściami. Kiedy pan Tomasz upadł na posadzkę, Rafał H. wrócił do domu, po czym wyniósł z kuchni duży nóż. Zadał swojej ofierze siedem ciosów. Mężczyzna zmarł z wykrwawienia.
"Szatan" odpowie teraz za zabójstwo. Grozi mu dożywocie. - Nie wyobrażam sobie, by dostał niż-szą karę - mówi ojciec zamordowanego.