W czwartek po południu mama zabrała Igorka i Nadię do galerii handlowej przy ul. Towarowej w Tychach. Zrobiła świąteczne zakupy. Około godz. 19 wyruszyli do domu. 25-letnia kobieta wiozła dzieci w wózku. Podeszła do przejścia dla pieszych. Pokonała jedną nitkę jezdni. Stanęła przed drugą. Kierowca auta nadjeżdżającego lewym pasem zatrzymał się, by przepuścić matkę z dziećmi. Kobieta weszła na zebrę. Nagle prawym pasem nadjechało rozpędzone renault megane. Uderzyło w wózek z dziećmi. Dosłownie zmiotło go z jezdni, wyrywając z rąk przerażonej mamy. Wyrzucone w powietrze maluchy przeleciały kilkanaście metrów. Upadły w pobliżu przystanku. Na miejscu szybko pojawili się ratownicy. Niestety, lekarze mogli tylko stwierdzić zgon dzieci. Ich mamie nic się nie stało.
- Kierowca, który spowodował wypadek, był trzeźwy. Prosimy wszystkich świadków o kontakt. Zwłaszcza kierowcę, który na lewym pasie zatrzymał się przed przejściem dla pieszych - apelowała Barbara Kołodziejczyk, oficer prasowy tyskiej policji.
Na miejscu wypadku palą się znicze. Wczoraj był tam także dziadek dzieci. - Jak można się nie zatrzymać przed przejściem? Wnuki były moją jedyną radością na tym świecie. Choruję na raka i one mnie trzymały przy życiu - mówił kompletnie załamany mężczyzna.
O kierowcy na razie niewiele wiadomo. To 64-letni mieszkaniec Mikołowa. Został zatrzymany i wczoraj przesłuchany przez prokuratora. Może mu grozić do 8 lat więzienia.
Zobacz także: Zaginął 20-letni Dawid Tkocz. Widziałeś go?