Środowe popołudnie w Umiastowie przebiegało leniwie. Andrzej K. (54 l.), stróż w przepompowni w pobliskich Koczargach, miał kilka wolnych godzin przed pracą. O godz. 13 przyjechał na ul. Leszczynową, by pomóc znajomej rodzinie w wycięciu gałęzi stuletniej wierzby płaczącej. Konary utrudniały prace polowe i zawadzały o ciągnik. - To dobry człowiek, sam zaproponował pomoc. Nie chciał za to ani grosza - opowiada właścicielka pola.
Przeczytaj: Były szef NFZ znalazł fuchę w Szpitalu Bielańskim
Kobieta widziała, jak pan Andrzej ścina kolejne gałęzie i pakuje je na naczepę. Gdy po jakimś czasie wyjrzała z domu, zobaczyła, że mężczyzna wisi bez ruchu dwa metry nad ziemią przyciśnięty do drzewa przez gruby konar. Przerażona wezwała pogotowie.
Ratownicy robili, co mogli, ale na pomoc było już za późno. Ciężka gałąź zmiażdżyła mężczyźnie skroń. - To był makabryczny widok - mówią świadkowie zdarzenia. Cała drabina i drzewo były zalane krwią.
Na miejscu przez kilka godzin pracowali śledczy. - Prokurator zarządził sekcję zwłok - mówi nadkom. Ewelina Gromek-Oćwieja z warszawskozachodniej komendy policji. Policjanci obecni na miejscu tragedii wykluczyli udział osób trzecich. Jak mówią, był to po prostu nieszczęśliwy wypadek.
Rodzina, której pomagał pan Andrzej, nie może otrząsnąć się z szoku. - Gdyby nie jego dobre serce, to nadal by żył - mówią załamani.
Polub se.pl na Facebooku