Andrzejki zorganizowała grupa przyjaciół w przystani nad Jeziorem Grzymisławskim. Były tańce, wino, śpiew i wróżby. Tomasz Ś. na tę zabawę nie był zaproszony. Przyszedł ze swoim kolegą z pracy. Był przebrany za kowboja.
- Bawiliśmy się do drugiej w nocy, potem wszyscy spokojnie się rozeszli - mówi uczestnik andrzejek z tragicznym finałem.
Wszyscy zapamiętali, że Tomasz Ś. świetnie się bawił. - Przynajmniej takie stwarzał pozory - mówią teraz. Znali go krótko, ale dał się poznać jako miły i sympatyczny kumpel.
Tomek, tak jak wszyscy, wyszedł z imprezy o godz. 2 w nocy. Co się stało, że kilka godzin później, około ósmej rano siedział w swoim samochodzie na dnie jeziora?! Na to pytanie będą musieli teraz odpowiedzieć śledczy. Hipotez jest kilka. Jedna z nich to samobójstwo, inna, że chłopak zasnął w swoim ukochanym kabriolecie, który ze skarpy stoczył się do jeziora.
- On kochał to auto, to niesprawiedliwe, że w nim zginął - rozpaczają teraz znajomi Tomasza Ś.