Weronika Szczurowska (54 l.), matka Marioli, boi się zięcia. Choć w szpitalu pielęgniarki nie spuszczają z niej oka, dla bezpieczeństwa wynajęła ochroniarzy. Jest pewna, że Ryszard W. może zrobić jej krzywdę. Za co? - Za to, co widziałam w samochodzie - mówi.
Tego dnia ona i jej mąż jechali do Dębicy (woj. zachodniopomorskie) odwiedzić syna. Po drodze wpadli do Marioli. I stanęło na tym, że wszyscy pojadą z wizytą: oni, ich córka, zięć i 11-letni Oliwier. Na miejscu czekał na nich obiad. Było rodzinnie, na stole trochę alkoholu. Ryszard W. wypił parę kieliszków wódki, ale jeszcze przed odjazdem zdążył się zdrzemnąć. Pod wieczór rodzina zapakowała się do auta, a za kierownicą usiadła Mariola.
- Jechaliśmy w milczeniu, ja obok córki, a Oliwier z tyłu z ojcem i z dziadkiem - opowiada pani Weronika. - Nagle w zięcia coś wstąpiło. Zaczął bić syna i mojego męża, potem złapał Mariolę za włosy, wyrwał jej aparat słuchowy, strącił okulary i napierał na fotel kierowcy, jakby go chciał wyrwać! Widziałam, jak córka traci panowanie nad autem, jak zjeżdżamy z drogi i spadamy z dwumetrowej skarpy...
Z rozbitego mercedesa ratownicy wydobyli ciała Bogdana Szczurowskiego (?68 l.) i Oliwiera W. (?11 l.). Panie Weronika i Mariola trafiły do szpitala. Ryszardowi W. nic się nie stało. - Po tym wszystkim zamieszkał u swojej matki. Nie był nawet na pogrzebie własnego syna. Nigdy sobie nie wybaczę, że nie odeszłam od tego furiata - mówi Mariola i dodaje, że już wcześniej mąż znęcał się nad nią i synem. - Miał nawet niebieska kartę, ale ją wycofałam. Chciałam dać mu szansę - szlocha.
Pan Ryszard nie chciał z nami rozmawiać.
Tymczasem kołobrzeska prokuratura ma z tą sprawą nie lada kłopot. Z reguły sprawcą wypadku jest kierowca. Tu miałby nim być pasażer. - Jeszcze nikomu nie postawiliśmy zarzutów. Postępowanie prowadzone jest w sprawie, a nie przeciwko osobie - wyjaśnił Ziemowit Książek, prokurator rejonowy w Kołobrzegu.