Z tego auta nic nie zostało - kilka pogiętych blach, plątanina kabli, urwane koła, zmiażdżona kierownica... - Musieliśmy rozciąć karoserię, żeby dostać się do kierowcy. Niestety, mimo podjętej reanimacji nie zdołaliśmy go uratować. Prawdopodobnie zginął na miejscu – relacjonuje kpt. Marcin Lachnik z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Przeworsku (woj. podkarpackie). - To się stało na łuku drogi. Pojazd kilkakrotnie dachował – dodaje Renata Jaremko z przeworskiej policji.
Do tej masakry doszło nieopodal Gniewczyny, rodzinnej wioski Sylwestra N. I niewiele brakował, żeby szalony kierowca pociągną ze sobą na tamten świat nowożeńców, którzy właśnie tego dnia bawili się na swoim weselu w miejscowej restauracji. Wieczorem wyszli z przyjęcia i wybrali się samochodem na pobliski cmentarz, żeby w tym wyjątkowym dla siebie dniu zapalić świeczkę na grobie jednego z rodziców. Nie mieli pojęcia, że w tym samym czasie Sylwester N. zechce poszaleć za kierownicą. Właśnie jechali przez las, gdy jego audi wypadło zza zakrętu. Widzieli, jak dosłownie w ostatniej chwili kierowca ucieka na pobocze, koziołkuje i wpada w las. To ocaliło im życie.
Koledzy Sylwestra N. długo nie mogli uwierzyć w śmierć chłopaka. Przychodzili na miejsce tragedii i powtarzali, że jego najlepszy przyjaciel też miał wypadek, w którym ktoś zginął, wiec Sylwek, nauczony tamtą tragedią, jeździł ostrożnie. Widocznie jednak tego dnia zapomniał zdjąć nogę z gazu...