Tron dziewiczy był toporny, mimo że wykonany z dużą dbałością o każdy szczegół. A takich szczegółów, czyli ostrych kolców, było w nim co niemiara.
Mebel nie miał tapicerki, chociaż do jego wykonania używano gwoździ większych niż tapicerskie. Z racji wyjątkowej roli, jaką odegrał w nagonce na czarownice, zmienił nazwę na krzesło czarownic. Chociaż, prawdę mówiąc, usiąść mógł na nim każdy, kto podczas procesu nie przyznawał się do jakiegoś niecnego czynu.
Czarownica nad ulicą
Sprawy, o które wypytywał zmyślny i dociekliwy pracownik niegdysiejszej dochodzeniówki, dotyczyły rozrywek, jakim poddawały się panie żyjące na przestrzeni kilku stuleci, aż po wiek XVIII. Mianowicie wypadów na sabaty, latania po zakupy i rzucania urokami do celu.
Krzesło inkwizytorskie, delikatnie i nieadekwatnie zwane procesowym środkiem pomocniczym, było narzędziem wyjątkowo dolegliwych tortur. W zależności od modelu drewniane kolce, ostre jak wykałaczka, pokrywały tylko siedzisko i oparcie lub każdy centymetr kwadratowy, na którym spoczywało ciało poddawanego torturom. Drewniane modele wyposażano w skórzane pasy, którymi unieruchamiano torturowanego. Dbano przy tym, żeby jak najbardziej rozparł się w fotelu, wykorzystując jak najwięcej kolców w celu poprawienia pamięci.
Na kłopoty z pamięcią
Mogłoby się wydawać, że bardzo trudno przypomnieć sobie czyny, których się nie popełniło. Nie z pomocą krzesła czarownic. Zgodnie z zachowanymi protokołami sądów roztrząsających sprawy o czary, przesłuchanie na siedząco trwało parę minut. Podsądni z zapałem przyznawali się do znajomości z piekielną śmietanką i wspólnego imprezowania na Łysej Górze. Brali na siebie winę za susze, powodzie, gradobicia, za niestrawności księdza, szaleństwa kotów i wzdęcia zwierząt gospodarskich.
Podgrzewanie atmosfery
Drewniane krzesła inkwizytorskie ograniczały możliwości torturujących. Jeśli na nic zdała się zamiana pośladków i pleców przesłuchiwanego w sito, można było tylko - z czego skwapliwie korzystali oprawcy - położyć mu na kolanach ciężki kamień.
Trony dziewicze wykute z żelaza miały opcję obsługi na ciepło. Ta dodatkowa funkcja polegała na roznieceniu ognia w palenisku mieszczącym się w dolnej części krzesła. Unikając drastycznych szczegółów, można powiedzieć, że "życia na gorąco" nie dało się wieść dłużej niż kilkanaście minut.
Zdarzało się jednak, że przesłuchujący tracili rachubę czasu lub oddalali się w spokojniejsze miejsce, aby upić się na służbie, co podczas tortur było wręcz wskazane. Po powrocie do pracy okazywało się, że rozgrzane żelazne krzesło spełniło funkcję grilla. Dalsze przesłuchania były nie tylko niemożliwe, ale i zbędne, skoro oskarżony zdążył się zamienić w (skwierczącego) skazańca. Za ukryte wady krzeseł czarownic producenci nie odpowiadali.