Od 25 lat pani Urszula żyje z piętnem "matki szatana". Od kilku miesięcy, kiedy zrobiło się głośno o sprawie wyjścia z więzienia jej syna, znów odżyły dawne lęki. Syna nie widziała od dawna, bo jest schorowana i nie ma sił, żeby jeździć do więzienia. Wie też, że teraz, kiedy wyszedł na wolność też go nie zobaczy. To ona odradziła mu odwiedziny w Piotrkowie, bo boi się o jego bezpieczeństwo.
– Kiedy z nim rozmawiałam, mówił, że zdaje sobie z tego sprawę. Na pewno nie przyjedzie do mnie – zapewnia 78-latka w rozmowie z "Faktem".
Czytaj też: Mariusz Trynkiewicz za swoje zboczenia wini matkę!
Pani Urszula boi się nie tylko o syna, ale też o to, że może znów kogoś skrzywdzić. Wyznała, że codziennie modli się o to, żeby już nigdy nie wyszedł na wolność.
– Przecież to jest chory człowiek. Co z tego, że mówią o jego ponadprzeciętnej inteligencji? On ma jakąś szufladkę w głowie, która każe mu to robić. To się nie zmieni. Byłabym o wiele spokojniejsza, gdyby został za murami ośrodka - przyznała.
Ale wiedziała, że może stać się inaczej, dlatego przez lata zadbała o to, żeby pomóc synowi odnaleźć się na wolności. Kiedy on siedział za kratkami, co miesiąc odkładała grosz do grosza. Przez 25 lat zebrała się całkiem spora suma. Tuż przed wyjściem Mariusza Trynkiewicza przekazała synowi 5 tys. zł w gotówce.
Zobacz więcej: Mariusz Trynkiewicz jest we Wrocławiu! RELACJA NA ŻYWO Wiemy gdzie jest morderca