Po maturze zdawałam do szkoły teatralnej na Miodowej, ale przerwałam egzaminy, bo ktoś powiedział, że jestem protegowana. No nie, poszły konie po betonie. Strasznie uderzyło to w moją ambicję.
Mój starszy brat Aleksander grał już jako perkusista. Powiedział: "Idź do Stodoły, bo tam szukają solistki". Poszłam. Kierownik muzyczny klubu kazał mi zaśpiewać. Zaśpiewałam, a on na to: "Bardzo dobrze". Pierwszy występ, ja drę się jak opętana. Efekt, aparat głosowy wysiadł mi po kilku godzinach. To był cudowny oszałamiający czas, który nigdy potem się nie powtórzył. Zawsze najpiękniejszy czas jest na starcie, na początku drogi artysty. Poza tym... Ile klubów w Warszawie działało?! Stodoła, Medyk, Hybrydy, Karuzela. One naprawdę wtedy coś robiły. Studenckie teatry, kabaret, dwa razy w tygodniu na żywo muzyka. A ile wspaniałych zespołów powstało? Jamble, Klan, Anawa, Grupa Bluesowa Stodoła. Powstał też nasz niemalże rodzinny zespół. Mój brat ściągnął z Krakowa Andrzeja Ibka i tak narodził się zespół Bemibek.
Przytuliliśmy się do Hybryd, bo tam było pianinko i mogliśmy ćwiczyć. Ćwiczyliśmy w nocy, rano szliśmy kupić bułki. Znów ćwiczyliśmy... To był czas, gdy nie pompowało się w sztuczną muzykę na sprzedaż. Byliśmy czystymi nieskażonymi komercją artystami.
Aż zauważył nas Program III Polskiego Radia. Redaktor Jan Borkowski zaprosił na nagrania. Nagraliśmy m.in. "Light my fire" The Doors i "Sprzedaj mnie wiatrowi". Znów nieoceniona okazała się nasza sąsiadka, pani Pawlicka, która miała radio z UKF. Poszliśmy więc do niej posłuchać, jak śpiewamy.
Zauważono też nas poza Polską. Niestety, z powodu emigracji mojego ojca, który za granicą założył nową rodzinę, nie mogliśmy dostać paszportu. Pisałam wiele odwołań. To było upokarzające. W końcu zespół się rozpadł. Muzycy chcieli iść dalej, wyjeżdżać, zarabiać pieniądze...
W pewnym momencie odblokowano mi paszport i wkrótce wyjechałam do Norwegii. Prawie przez 3 lata śpiewałam w tamtejszych hotelach. To była bardzo pouczająca szkoła profesjonalizmu. Tęskniłam, ale mój pierwszy mąż nie chciał wracać do Polski. Małżeństwo nie utrzymało się, ale zrodziło kwiat w postaci mojej córki, dziś już 31-letniej Pameli.
Pamelka urodziła się w Polsce. Na początku były kłopoty, była wcześniakiem, ważyła tylko 1900 gramów. Po trzech tygodniach prosto z inkubatora zabrałam ją do domu, a była właśnie zima stulecia. Nie było nawet prądu, wiec mama często wiązała mi Pamelkę pieluchą do piersi. Chodziłam tak z nią całymi nocami. Grzałam moje maleństwo ciepłem własnego ciała.