Działał na Śląsku. Raz podawał się za instruktora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego, innym razem grał rolę właściciela firmy handlującej autami. Wiarygodności dodawało mu to, że w internecie bez trudu można było znaleźć firmę z jego nazwiskiem, z którą rzecz jasna nie miał nic wspólnego.
Swoje ofiary z reguły poznawał w sieci. Cóż, portale randkowe pełne są samotnych pań, tęskniących za szlachetnym rycerzem, który zaopiekuje się nimi na dobre i na złe. Tak poznał m.in. Beatę z Bytomia. Nie miała prawa jazdy, więc Adam T. zaczął namawiać ją na kurs. Wahała się, więc postawił ją przed faktem dokonanym - powiedział, że już za nią zapłacił. Naiwna, odesłała mu rzekomo wyłożone 3600 zł. Do dziś nie ma ani prawka, ani kasy.
Kasię z Rudy Śląskiej poznał w barze, gdzie pracowała. Szybko uwierzyła, że tylko on zdoła załatwić jej brykę jak marzenie i nie zawahała się powierzyć mu zaliczki w wysokości 3500 zł. Z kolei Wioletta, samotna matka z dwójką dzieci, którą w sobie rozkochał, straciła auto, laptop i konsolę do gier.
Gdy na jego rękach w końcu zatrzasnęły się kajdanki, postanowił dobrowolnie poddać się karze. Wycenił swoją winę na siedem miesięcy więzienia, ale jako wielokrotnie karany recydywista z pewnością posiedzi dłużej. Prokuratura z Sosnowca już udokumentowała osiem oszukanych kobiet i szuka kolejnych.