Analizę ostatnich chwil lotu przeprowadzili eksperci „Naszego Dziennika”. Wśród nich są piloci cywilni i wojskowymi, którzy próbują dociekać czemu prezydencki tupolew roztrzaskał się o ziemię. Lotników reprezentuje dr Tadeusz Augustynowicz, oficer Wojsk Lotniczych, koordynator lotnisk wojskowych, wieloletni pracownik LOT.
Zwraca uwagę na fakt, że w raporcie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego nie ma słowa o prędkości samolotu przed zderzeniem. To niedopuszczalne, bo przy próbie podejścia do lądowania wszystko zależy od regulacji wysunięcia podwozia, które wysuwa się automatycznie gdy prędkość spada.
Na zdjęciach z katastrofy widać, że koła nie są wypuszczone pod kątem 90 stopni jak przy lądowaniu, lecz mniejszym. Jest to 3 z 5 stopni wypuszczenia podwozia, który świadczy o prędkości 360-380 km/h, tymczasem lądowanie odbywa się przy prędkości maksymalnie 250-270 km/h . Wynika z tego, że samolot pędził jeszcze z zawrotną prędkością, podwozie wysunęło się, a załoga wcale nie planowała posadzić maszyny na pasie startowym.
Piloci oceniają, że kapitan mjr Protasiuk nie chciał podejmować ryzyka, dlatego kilka sekund przed katastrofą wciąż był włączony autopilot. Dowódca załogi zoorientował się, że schodzą za szybko. Już na 3 km przed progiem pasa, około pół minuty przed katastrofą decyduje się zrezygnować z lądowania. Kapitan przekręca gałki sterowania autopilotem, ustawiając maksymalną prędkość i wysokość.
Autopilot sterujący ciągiem silników ustawia je na moc startową, a więc maksymalną, by unieść maszynę do góry. Tyle tylko, że jak twierdzą eksperci „Naszego Dziennika” przez awarię bloku sterownia maszyna wypuściła już automatycznie podwozie. Usterka steru wysokości doprowadziła do blokady podwozia. Kilka sekund potem Tu-154M roztrzaskała się o ziemię.