Afera z molestowaniem seksualnym w TVN wybuchła w lutym br. Opisał ją tygodnik "Wprost", który zamieścił zeznania dziennikarek rzekomo pokrzywdzonych przez Durczoka. W spółce powołano wtedy specjalną komisję, która wykryła, że w redakcji "Faktów" dochodziło do niepożądanych zachowań z molestowaniem i mobbingiem włącznie. Powstał nawet specjalny raport, po którym pracę stracił Kamil Durczok, a pokrzywdzone dziennikarki miały otrzymać zadośćuczynienie w wysokości sześciu pensji. Przypomnijmy, że dziennikarz nie dostał szansy, by poznać treść raportu.
Sprawa trafiła do prokuratury, która odmówiła wszczęcia śledztwa. I kiedy jej decyzja miała się uprawomocnić, wczoraj nastąpił zwrot akcji. - W środę wpłynęło do nas pismo z TVN, w którym firma poinformowała, że dane pokrzywdzonych w sprawie zostaną przekazane do prokuratury na warszawskim Mokotowie. Nastąpi to 13 maja, po uzyskaniu zgody tych osób na ujawnienie ich danych - informuje "Super Express" Elżbieta Grzególska, kierownik sekretariatu mokotowskiej prokuratury.
Co dalej? - Po uzyskaniu danych osób pokrzywdzonych wyślemy im uzasadnienie odmowy wszczęcia śledztwa. Będą miały 7 dni na złożenie zażalenia. Jeśli sąd rozpatrzy je pozytywnie, będziemy musieli podjąć sprawę na nowo - mówi nam Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. A to oznacza, że Durczok dowie się w końcu, kto oskarżał go o molestowanie. - Jesteśmy spokojni o dalszy przebieg sprawy. Przecież prokuratura wyraźnie powiedziała, że propozycja spotkania poza miejscem pracy i wymiana SMS-ów to nie molestowanie seksualne - mówi nam Jacek Dubois, mecenas Kamila Durczoka. A TVN? - Nie komentujemy - ucięła rzecznik spółki Emilia Ordon.
Zobacz: TYLKO U NAS! Kamil Durczok triumfuje! Umorzą śledztwo w sprawie narkotyków