Sąd Najwyższy uznał właśnie, że za leki wydane na podstawie nieczytelnych recept Fundusz Zdrowia nie musi zwracać aptekom pieniędzy. - Po tym wyroku aptekarze coraz częściej będą odsyłali klientów - kwituje sprawę Krzystof Przystupa (56 l.), prezes Lubelskiej Izby Aptekarskiej. Chorzy będą musieli wrócić do lekarza i prosić go o czytelną receptę albo wykupić leki bez przysługującej im zniżki.
- Tyle że wówczas odpłatność za lek może wynieść np. 120 zł zamiast 3,20 zł - dopowiada Stanisław Piechula, prezes Śląskiej Izby Aptekarskiej.
Prezes Przystupa od 30 lat prowadzi własną aptekę i bardzo często spotyka się z receptami, których nie da się odczytać. On nauczył się już rozszyfrowywać lekarskie pismo. Ale urzędnicy z NFZ nie muszą i nie chcą się domyślać, co lekarz nabazgrał. Nie będą więc zwracać pieniędzy. Nieczytelna recepta to także taka, która zdaniem urzędników jest niechlujnie wypisana. Zostanie odrzucona również wówczas, kiedy pieczątka na niej będzie rozmazana, a nawet gdy zamiast nazwy miasta lekarz wpisze skrót (np. W-wa zamiast Warszawa). Wyrok sądu dolał oliwy do ognia. Także Ministerstwo Zdrowia pracuje nad rozporządzeniem, by nieczytelne recepty mogły być realizowane tylko za pełną odpłatnością. Ministerstwo tłumaczy to troską o bezpieczeństwo pacjenta, bo przecież aptekarz na podstawie niewyraźnie wypisanej recepty może wydać inny lek, niż zapisał lekarz.
Aptekarze protestują. - Chorzy mają ustawowo zagwarantowany dostęp do leków ze zniżką. Nikt im nie może tego prawa odbierać jakimiś rozporządzeniami. Najważniejsze powinno być dobro chorego - mówi Przystupa. Od kilku dni w całym kraju trwa protest farmaceutów przeciwko pomysłom ministerstwa. W aptekach zawisły plakaty informujące o tym, że minister zdrowia chce obciążyć pacjentów finansową odpowiedzialnością za niedbale wypisane recepty.