- Będzie przyciągać tłumy - nie ma wątpliwości szef wrocławskiego zoo Radosław Ratajszczak. I przypomina podobny wypadek w Indiach. - Byłem rok temu w New Delhi kilka dni po tym, jak w tamtejszym zoo tygrys zabił człowieka, który wskoczył na wybieg. Tam również wszyscy chcieli zobaczyć zwierzaka zabójcę. U nas będzie tak samo. Cóż, taka już ludzka natura - wyjaśnia.
Chociaż zaraz po tragedii we Wrocławiu pojawiły się głosy, żeby tygrysa ludojada uśpić, Ratajczak od razu stanął w jego obronie. - Tengah nie zrobiła nic złego. To dzikie zwierzę. Zaatakowała, bo poczuła się zagrożona. To człowiek popełnił błąd - tłumaczył.
Owego dnia opiekujący się tygrysicą Ryszard Pakla (?58 l.) wszedł na wybieg, aby skosić trawę. Niestety, wcześniej nie zabezpieczył odpowiednio klatki ze zwierzęciem i wielki kot się z niej wydostał. Chwilę późnej było po wszystkim. - Zwierz skoczył na opiekuna i chwycił zębami jego kark. Mimo reanimacji mężczyzna zmarł - potwierdza bieg wydarzeń Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Jeszcze tego samego dnia tygrysica została zabrana z klatki. Trafiła do zamkniętego pomieszczenia i tam przez miesiąc była obserwowana przez weterynarzy. Trzeba było między innymi ustalić, czy drapieżnik nie cierpi na wściekliznę. Takie obowiązują u nas procedury. Stosuje się je w sytuacjach, gdy zwierzę zaatakuje człowieka. Na szczęście okazało się, że Tengah jest zdrowa i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wróciła na wybieg.
Zobacz także: Kulisy wypadku w zoo: Tygrys zagryzł opiekuna. Świadek wszystko widział. NOWE FAKTY