Zwycięzca pierwszej polskiej edycji "Big Brothera" za nic ma swoich wyborców. W trakcie sejmowej debaty o ustawie medialnej i o spółdzielniach mieszkaniowych czmychnął z Sejmu na kilka godzin.
Podpatrzyliśmy, jak po godz. 15 Dzięcioł opuszcza Sejm i wsiada do swojego auta. Rusza z impetem w kierunku ul. Myśliwieckiej. Tam już czekają na niego znajomi. Po chwili wszyscy ruszają w dalszą podróż - do oddalonego o kilka kilometrów Tarchomina (jedna z dzielnic Warszawy). Dzięcioł przewodzi wycieczce do osiedlowego marketu. Tam przebiera w towarze, by w końcu zapłacić za zakupy. Co było mu tak pilnie potrzebne, że aż musiał przerwać pracę? Artykuły spożywcze i napoje!
Mimo nadal trwających sejmowych obrad Dzięcioł ani myśli wracać na Wiejską. Polityk wraz ze znajomymi jedzie na jedno z zamkniętych osiedli, by tam zniknąć za bramą. Nie udało nam się dowiedzieć, co tam robił. Gdy próbowaliśmy się z nim wczoraj skontaktować, miał wyłączony telefon.
Jego zachowanie to kolejny przykład nieróbstwa polityków, którzy za swą pracę co miesiąc pobierają ok. 10 tys. zł pensji. Tydzień temu opisywaliśmy, jak trzech posłów PiS: Adam Hofman (28 l.), Mariusz Kamiński (30 l.) i Dawid Jackiewicz (35 l.), również w trakcie sejmowych obrad wyszło na zakupy. Bezczelnie tłumaczyli, że zakupy kiedyś muszą robić. Wyborcy takich słów i takiego zachowania nie zapominają.