Kaja pochodziła ze Zduńskiej Woli, niedaleko Łodzi. Artura W. poznała w 2017 roku w niezwykle dramatycznych okolicznościach. Uratował ją przed dwoma oprychami.
Dzielny wybawiciel szybko zdobył serce młodej, samotnie wychowującej 2-letniego synka, kobiety. Niedługo potem Kaja z dzieckiem wprowadziła się do wynajmowanego przez Artura W. mieszkania na łódzkim osiedlu Teofilów.
Miłość kwitła. W połowie sierpnia 2017 roku mężczyzna usłyszał z ust ukochanej, że jest z nim w ciąży. Artur W. się tego nie spodziewał.
Następnego dnia między kochankami doszło do awantury.
- W jej trakcie oskarżony zaczął dusić pokrzywdzoną – tłumaczy Krzysztof Kopania (523 l.), rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Kiedy kobieta przestała dawać oznaki życia, ukrył jej ciało w wersalce. Po pewnym czasie, aby mieć pewność, że nie żyje, zakleił jej usta taśmą, związał nogi, a na głowę założył worek foliowy i zacisnął sznurkiem.
W tym czasie synek kobiety spał w innym pokoju. Gdy się obudził, Artur W. spakował jego rzeczy i zawiózł do rodziny mamy chłopca w Zduńskiej Woli. Powiedział tam, że jego partnerka źle się poczuła i została w domu. Sam potem przepadł bez wieści.
Najbliżsi Kai bezskutecznie próbowali się z nią skontaktować, aż w końcu zgłosili jej zaginięcie policji. Ukryte w wersalce zwłoki odnaleziono dopiero po 10 dniach. Niedługo później w ręce policjantów wpadł ukrywający się nad polskim morzem morderca.
Jego proces toczył się za zamkniętymi drzwiami. Jawna była tylko treść wyroku – kara dożywotniego pozbawienia wolności i 100 tysięcy zadośćuczynienia dla 4-letniego dziś synka ofiary.