"Super Express": - Premier Donald Tusk twierdzi, że Stocznia Gdańsk otrzymała pomoc w wysokości 700 mln złotych, stoczniowcy - pokazując stronę z raportu NIK - skarżą się, że kwota ta jest znacznie niższa. Z kolei z biuletynu po posiedzeniu Komisji Skarbu Państwa wynika, że wsparcie dla stoczni sięgnęło nawet ponad 800 mln. We wczorajszej rozmowie z socjolog Barbarą Fedyszak-Radziejowską na temat sporu rząd - stoczniowcy obiecaliśmy, że sprawdzimy, skąd biorą się te rozbieżności i która ze stron mówi prawdę.
Andrzej Sadowski: - Ja też zastanawiałem się nad tym problemem i muszę przyznać, że też nie mogłem zrozumieć przyczyny tych różnic. Wiele wyjaśnił mi dopiero były minister gospodarki, Piotr Woźniak. Otóż Stocznia Gdańsk przez pewien czas wykonywała zlecenia na rachunek Stoczni Gdynia - i nie zawsze było to dobrze księgowane.
- Czyli w grę wchodzi tu zła wola?
- Bałagan. Dodajmy, bałagan typowy dla przedsiębiorstw, których właścicielem jest rząd. W nich zazwyczaj nie istnieją przezroczyste zasady prowadzenia rachunkowości - wszystko trafia do jednego kociołka.
- Chyba do kotła...
- No tak, trzeba trzymać się skali - a stocznia to rzeczywiście gigant.
- W tym kotle zaczęła też tonąć Komisja Europejska.
- Nie miała możliwości, żeby precyzyjnie rozpisać, której stoczni jaka pomoc jest potrzebna. To również nie zależało od złej woli rządu, lecz wynikało z braku opracowania dobrej metody dystrybucji strumienia pieniędzy. To, o czym mówimy, jest zaniechaniem każdego polskiego rządu. Te same problemy spotykały potencjalnych inwestorów - w tym bałaganie nie da się zrobić szacunków, które nie kłóciłyby się z liczbami, które podawał rząd.
- Może więc jednak rząd, delikatnie mówiąc, myli się?
- Jeżeli związkowcy twierdzą, że 700 mln to przesadzona wartość, to w tej chwili na nich spoczywa ciężar dowodu. A tego typu badania audytorskie są bardzo, bardzo drogie.
- Może rząd - z dbałości o honor - powinien również dążyć do weryfikacji tych cyfr?
- Nikt rządu do tego nie zmusi. Rząd ma swoją wersję wydarzeń i jej się trzyma.
- Wyczuwam w pańskim głosie: "po drugie"...
- Po drugie, byłaby to nie tylko procedura bardzo, bardzo droga, ale też bardzo, bardzo długa. To są miesiące pracy.
- Droga do prawdy bywa ciernista...
- Obawiam się tylko, że poznamy ją dopiero w momencie, gdy sprzątane będzie miejsce wokół tabliczki: "Tu była stocznia". Obecność rządu w przedsiębiorstwie niestety zwykle kończy się dla niego tragicznie.
- I dlatego w obecnej sytuacji to związki zawodowe są motorem prywatyzacji.
- Chcą mieć prawdziwego właściciela. Dobrze wiedzą, że gdy udziałowcem jest rząd, przedsiębiorstwo prędzej czy później upadnie - bo jego losem zajmuje się nie właściciel, ale urzędnicy.
- Ale nowy właściciel - tak się stało np. z Fabryką Kabli Ożarów - może zamknąć przedsiębiorstwo, aby pozbyć się konkurencji dla innych swoich działań w biznesie...
- Takie przypadki rzeczywiście miały miejsce, ale dziś ta obawa nie znajduje uzasadnienia odnośnie stoczni.
- Czy to za sprawą rzadowych deklaracji o kontynuowaniu produkcji w stoczniach?
- One akurat nic nie znaczą. Sprzedaż to sprzedaż - to co nabywca zrobi ze swoim przedsiębiorstwem jest jego sprawą. Ale interes przy stoczni jest związany z jej unikalnym majątkiem, a głównie - z umiejętnościami ludzi, którzy w niej pracują.
- Całą sytuację dodatkowo skomplikował światowy kryzys...
- Gdyby procesy naprawcze dokonały się wcześniej, mogłoby to przynieść zupełnie inne - oczywiście lepsze - skutki. Dwa lata temu na świecie panował szczyt koniunktury w branży stoczniowej. Był to ostatni moment przed krachem, kiedy przemysł ten dostawał nieprzerwanie zamówienia.
- Już tylko ze względu na czas, jakiego wymagałby powtórny audyt, okazuje się, że rzeczywista wartość pomocy dla Stoczni Gdańsk nie należy już do dywagacji ekonomicznych...
- Jest to już wyłącznie przepychanka polityczna.
Andrzej Sadowski
Inicjator i wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha
Wyborczy show PO
Nie mogę mieć pozytywnej opinii o ostatniej debacie, gdyż była próbą wykorzystania przez premiera związków do celów kampanii wyborczej. Jeżeli naprawdę chce się porozmawiać i załatwić sprawę, to nie stawia się 20 kamer i nie bryluje przed dziennikarzami. Nie organizuje się spotkania pod dyktando PR-owców. Nie siada między siedmioma robotnikami, by błyszczeć i korzystnie wyróżniać się na ich tle.
Donald Tusk świetnie o tym wie. Wcześniej obradowaliśmy nad paktem antykryzysowym w Komisji Trójstronnej. Pojawił się premier, byli pracodawcy i rozmawialiśmy twardo, ale konkretnie. I było to bardzo dobre spotkanie. Ale nie było tam kamer, sztabu premiera. Gdyby rząd chciał tą debatą faktycznie coś osiągnąć, nie robiłby przez tydzień wokół niej medialnego szumu. Nie kombinowałby do ostatniej chwili z jego scenariuszem.
Chcę podkreślić, że OPZZ jest za dialogiem, i nie chcemy wykluczać z dyskusji żadnych związków. Ale oba związki, które pojawiły się przed kamerami, nie są nawet reprezentowane w Komitecie Protestacyjnym. A tylko dzięki manifestacjom związków skupionych w Komitecie w ogóle do tego spotkania doszło. Dzięki protestom w Brukseli, Strasburgu, Warszawie i Gdańsku. Związkowcom zależało, żeby debata dała odpowiedź, jakie są możliwości negocjacyjne rządu wobec UE i pomoc w restrukturyzacji naszych przedsiębiorstw. Inne kraje wynegocjowały sobie to ze względu na kryzys. Pojawiła się pomoc dla banków, dla przemysłu motoryzacyjnego. M.in. o tym chcielibyśmy porozmawiać z premierem. Ale premier o tym jakoś mówić nie chciał.
Jan Guz
Przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych, wiceprzewodniczący Komisji Trójstronnej
Premier nie może być zakładnikiem
Żałuję, że przedstawiciele największych związków zawodowych wycofali się z debaty. Stawia to pod znakiem zapytania wiarygodność ich wcześniejszych deklaracji. Twierdzili bowiem, że nie chodzi im o politykę, tylko o interes Stoczni Gdańskiej. Po poniedziałkowej decyzji nie mogę być tego pewien.
Mimo braku Solidarności i OPZZ cieszę się jednak, że do spotkania doszło. Było ono bowiem potwierdzeniem pewnego sposobu uprawiania polityki i rządzenia, który Platforma realizuje od wyborów w 2007 r. Chodzi o współrządzenie krajem z Polakami w oparciu o zaufanie i rozmowę.
Przyznaję, że spotkania tego typu nie są forum do rozmów ze związkowcami. Służy temu Komisja Trójstronna. Zadaniem rządu jest szukanie jakiegoś rozsądnego kompromisu. I premier tego kompromisu poszukuje.
Zarzuty, że premier Tusk chciał rozbić drugą stronę przez zaproszenie na debatę małych związków, są niepoważne. Tu nie było żadnego wbijania klina. Przeczy temu choćby sam przebieg debaty. Jeden z tych związków tworzą byli członkowie Solidarności, którzy nie godzili się ze sposobem kierowania komisją zakładową przez jej obecnych liderów. Każda z organizacji obecnych w Stoczni reprezentuje też nieco inny punkt widzenia. I źle oceniam sugestie, że rozmawiać trzeba tylko z tymi wielkimi, pomijając słabszych. Taka argumentacja, mająca uzasadniać niepojawienie się na debacie, świadczy niestety o tchórzostwie. Istnieje coś takiego jak autorytet władzy i autorytet państwa. I premier nie może być zakładnikiem związkowców.
Jarosław Gowin
Poseł i członek Zarządu Krajowego Platformy Obywatelskiej