Osiem godzin, długich niczym wieczność, uznana przez lekarkę za zmarłą kobieta spędziła w kostnicy. I chociaż po drugiej stronie widziała niebywały blask bijący od Jezusa, wróciła, bo... nie zdążyła powiedzieć ukochanemu mężowi, jak bardzo go kocha! To cud życia i cud miłości!
Patrząc, jak Stanisława Kustra (84 l.) z miłością i wielką czułością ściska dłoń swojego męża Mariana (77 l.), łatwo zauważyć, że kobieta nie dowierza jeszcze, że jest wśród żywych. Choć wciąż leży na oddziale intensywnej opieki medycznej szpitala w Zwoleniu (woj. mazowieckie), to z dnia na dzień czuje się coraz lepiej. Zaczęła już mówić. - Jezu! Jezu! - powtarzała jak amoku zaraz po przebudzeniu, a jej rozpromieniony wzrok patrzył w jeden punkt. - Jezu, dzięki Ci! Wróciłam z dalekiej podróży - powiedziała szczęśliwa.
Trudno dziwić się radości staruszki. Kobieta dosłownie wyrwała się z objęć śmierci, gdy lekarka z pogotowia Emilia A. (51 l.), która podczas wizyty w domu Kustrów stwierdziła śmierć nieprzytomnej pacjentki, o mały włos nie pogrzebała jej żywcem. Na szczęście tlące się życie zauważyli pracownicy firmy pogrzebowej. Od tamtej pory pokazuje, jak bardzo chce żyć. I jak bardzo chce być u boku swego męża. Gdy tylko otworzyła po raz pierwszy oczy, próbowała odpiąć urządzenia monitorujące pracę jej serca i dalej, uciekać do domu! - Mama ożyła dla swojego Maniusia - cieszy się córka staruszki Krystyna Mizera (45 l.). Pani Stanisława dokładnie nie pamięta, co działo się z nią w tym tragicznym czasie. Pogrążona w czymś na kształt głębokiego snu była zupełnie gdzie indziej, poza swym ciałem. Nie czuła bólu ani lęku. Momentu powrotu do świata żywych też nie pamięta. Z wyjątkiem tego wspaniałego obrazu Jezusa, który patrzył na nią, gdy wybudzała się ze śmierci.
- Wróciłam do ciebie - szepnęła z trudem do męża siedzącego przy jej szpitalnym łóżku. A pan Marian znowu zaczął się uśmiechać. - Już jej tak szybko nie puszczę - mówi z błyskiem w oku.